Skończył studia w Akademii Sztuk Pięknych w Nowym Jorku, a potem także politechnikę - był więc prawdziwym designerem, zarówno projektantem, jak i inżynierem. Pamiętać o nim powinniśmy ze względu na takie wspaniałe samochody jak Cadillac 60 Special, Cadillac Eldorado, Chevrolet Corvette Stingray, Buick Riviera, Oldsmobile Tornado, Chevrolet Camaro czy Pontiac Firebird. Ale nie one są prawdziwą przyczyną, dla której opisuję dziś Mitchella. I wcale nie dlatego, że William Mitchell przez niemal 40 lat zajmował się projektowaniem najwspanialszych aut koncernu General Motors. Nie dlatego nawet, że był wiceprezesem tej firmy przez 20 lat. Nie, powodem tego wyróżnienia jest jego motto zawodowe, o którym pamiętać powinni wszyscy ci, którzy mają cokolwiek wspólnego z konstruowaniem pojazdów mechanicznych - a właściwie projektowaniem czegokolwiek. Otóż Mitchell, który miał na swym koncie niezliczone nagrody - nie tylko amerykańskie - za design, którego projekty nawet z lat 30. do dziś budzą namiętność u tysięcy fanów, wsławił się epokowym stwierdzeniem, w dziedzinie stylistyki i estetyki równorzędnym z niutonowskim prawem powszechnego ciążenia. Pewnego dnia, już pod koniec swej kariery, oświadczył publicznie: "To grzech projektować brzydkie auto. Koszty projektowania, konstruowania i wytworzenia są takie same, czy auto będzie piękne, czy brzydkie". Jakże aktualne jest to powiedzenie dziś, gdy w ramach "wyróżniania się" wytwórcy samochodów wypuszczają na rynek pojazdy czasami wręcz karykaturalne.
Grzech designu?
Ponownie naszym bohaterem jest designer. Syn dilera samochodowego, od dziecka kochał samochody, od dziecka też zdarzało mu się wywoływać konsternację wśród klientów i znajomych ojca, gdy wypowiadał autorytatywne opinie o wyglądzie pojazdów.