Nagle pomiędzy nimi zaczynają się pojawiać pokraczne mikrusy wyglądające jak dziecięce zabawki. Pierwsza reakcja przeciętnego Amerykanina rozpartego w krążowniku z silnikiem V8 o pojemności 4 czy 6 litrów: śmiech. Już nie politowania, po prostu rozbawienia. Ale śmiech ten zmieniał się w bolesny skurcz krtani i twarzy, gdy nagle spod świateł ten mały samochodzik wyskakiwał jak rakieta w przód i nie dawał się dogonić najpotężniejszym sportowym bolidom "made in USA" ani na krętych drogach, ani na długich prostych. A jeszcze gorzej było, gdy zafascynowany zjawiskiem Amerykanin zdołał dopaść użytkownika tego potworka o dziwacznej nazwie "MG" i dowiedział się, że pod jego maską pracuje silnik o pojemności... 750 cm3. Tyle miewały wówczas pojedyncze cylindry Studebakerów, Cadillaców i innych kolubryn! Ale już ponad 20 lat wcześniej MG dostarczały podobnych doznań kierowcom w Europie. Twórca genialnego pomysłu na auto zredukowane do minimum, ale rasowe, Cecil Kimber, był w roku 1923 dyrektorem w fabryce Morrisa. Namówił szefa, by zrobić niewielki, tani pojazd, który nadawałby się do codziennego użytku za bardzo małe pieniądze, ale i do niedzielnych wyścigów. Jego "dziecko" było małe, płaskie, leciutkie i diabelnie szybkie. Wielokrotnie biło rekordy prędkości, trzykrotnie wygrywało swą klasę w 24-godzinnym wyścigu Le Mans. Jeździli nim tacy bogowie motoryzacji, jak Tazio Nuvolari i Stirling Moss. Dopiero po śmierci Kimbera w 1945 roku zaczęto powoli zwiększać silniki w MG, bo w klasie do 750 cm3 nie było już z kim rywalizować...
Mały i tani, ale szybki
Rok 1947, USA. Na szosach królują auta ogromne, potężne, ciężkie i szybkie.