Oto w roku 1879 w amerykańskim urzędzie patentowym zarejestrowano zgłoszenie George'a Seldena opiewające na "silnik drogowy". Byłaby to bardzo śmieszna historyjka, gdyby nie związane z nią gigantyczne koszty. Otóż Selden sam był urzędnikiem patentowym i rzeczoznawcą - ale przy tym klasycznym przypadkiem zawistnika, co to po każdym zgłoszeniu wynalazczym powtarza: "Boże, dlaczego nie ja to wymyśliłem!" Raz jednak wymyślił. Składając swój wniosek patentowy na obszar USA, wyprzedził patent Karla Benza o 7 lat, ale cóż to był za wniosek! Otóż Selden sporządził tylko plany pojazdu silnikowego opartego na opisach konstrukcji już istniejących, tyle że jako tako posklejanych razem. Niemniej w tamtych czasach to wystarczyło, by aż do roku 1911 (!!!) pobierać honoraria autorskie (1,25 proc. od ceny auta) od wszystkich wyprodukowanych w USA samochodów. A przecież wytwarzano ich już wtedy dziesiątki tysięcy! Tamę tej grabieży postawił dopiero Henry Ford, który od początku swej działalności konsekwentnie odmawiał płacenia haraczu, podważając jakiekolwiek prawa Seldena do konstrukcji Ford Motor Company (czy jakiejkolwiek innej firmy motoryzacyjnej). Po 8 latach walki, na której krocie zarobili tylko prawnicy, sędzia sądu apelacyjnego w Nowym Jorku uznał argumentację Forda i... polecił Seldenowi zbudować samochód ściśle według jego patentowych planów. Pojazd (na fot. poniżej) nie tylko nie dał się uruchomić, ale nawet pokaz stacjonarny skończył się rozpadkiem konstrukcji, więc sąd uznał patent i roszczenia honoraryjne za nieważne.
Płaćcie mi! Bo tak!
Tytułową metodę stosuje nie tylko fiskus. Także różni prywatni "ministrowie finansów z charakteru" miewają podobne pomysły.