Najtańszy jest V8 Vantage. Ma 426 KM, w 4,9 s załatwia kwestię 100 km/h i rozpędza się do 290 km/h. By go mieć, trzeba wyłuskać z portfela prawie 548 tys. zł. Aby w czasie jazdy mieć rozwiane włosy, trzeba wyłożyć dodatkowe 50 tys. zł na wersję Roadster.
Poza nieograniczoną przestrzenią nad głową otrzymasz także akustyczną ekstazę wynikającą z możliwości wsłuchiwania się w bulgot silnika V8. Można też mieć model Vantage z 517-konnym silnikiem V12, ale trzeba mieć na zbyciu prawie 800 tys. zł.
Prawie 775 tys. zł pozwoli Ci mieć na podjeździe model DB9. Według mnie to najpiękniejszy Aston Martin i najprawdopodobniej najbardziej zniewalający samochód wszech czasów.
Dobrze, że ma silnik V12, 477 KM i jest szybki (4,8 s do setki, maksymalnie 306 km/h), ale najważniejsze jest to, że wygląda po prostu nierzeczywiście, nieziemsko, niesamowicie. DB9 cabrio też jest dostępny i kosztuje prawie 840 tys. zł, choć nie jest tak piękny jak coupé.
Nieco tańszy (837 tys. zł) jest model Rapide. Ta pięciodrzwiowa wersja DB9 jest równie oszałamiająca jak model coupé i cabrio, a przy tym nieco od nich praktyczniejsza.
Założę się, że gdyby Aston postanowił zaprojektować dostawczą wersję DB9, to też byłaby nieprzyzwoicie piękna.
Dla naprawdę bogatych przewidziano model DBS. To model DB9, tyle tylko że groźniejszy, bardziej sportowy, mocniejszy (V12 517 KM, 4,3 do setki, maksymalnie 307 km/h), bardziej męski (jeździł nim James Bond w „Casino Royale”) i nieco brzydszy.
Te spojlery, wloty powietrza i napakowane kolagenem zderzaki szpecą nieco sylwetkę DB9. DBS coupé kosztuje prawie 1,130 miliona złotych, a wersja cabrio jest o kolejne 65 tys. zł droższa.
Więc tak – DBS jest najdroższy i najbardziej sportowy, V8 Vantage najmniejszy i najtańszy, a Rapide najbardziej racjonalny. Z czasem w salonie Aston Martina znajdzie się także najbardziej miejski supersamochód świata i (zapewne) najbardziej terenowy Aston wszech czasów. Jeśli zdążysz i będziesz miał szczęście, być może zauważysz w salonie najszybszy model tej firmy – One-77.