Dziś nie będzie krytykowania słabej elastyczności, fatalnej ergonomii czy hałasów dochodzących z okolic przednich kół (a może tylnego wahacza?). Do testu bierzemy nie byle jaki pojazd, lecz szczycący się tytułem światowego rekordzisty! A wiadomo, że jeśli coś jest najlepsze w jednej dziedzinie, to trudno wymagać, by było satysfakcjonujące także w innych, np. w komforcie. Ale nie narzekamy!
Przeciskamy się przez zatłoczone ulice południowego Londynu. Wokół nas sporo poobijanych dostawczaków, których kierowcy częściej zerkają raczej na zegarek niż w lusterka. Wolimy nie myśleć, co by było, gdybyśmy siedząc w Peelu, znaleźli się w ich „polu rażenia”. Dźwięk towarzyszący ewentualnej kolizji prawdopodobnie przypominałby odgłos nadepnięcia butem na zabawkę.
Bezpieczeństwo? Nie ma na nie miejsca!
Peel – każda podróż to flirt ze śmiercią. Tak mógłby brzmieć slogan reklamowy firmy, która powróciła do kuriozalnego projektu samochodu w formacie kieszonkowym. W latach 60. XX w. stał się on kultowy. Pomiędzy 1962 a 1965 r. na wyspie Man powstało zaledwie 120 egzemplarzy. Były wyposażone tylko w to, co niezbędne. Według konstruktorów bieg wsteczny się już do tego nie kwalifikował. Do dziś zachowało się niewiele Peelów.
Dzięki inicjatywie Gary’ego Hillmana, jego wspólnika Faizala Khana oraz pieniądzom zdobytym w reality show „The Dragons Den” małe samochodziki znów zjeżdżają z taśm montażowych. Konkretnie powstała seria pierwszych 50 sztuk. Oferowane są w cenie ok. 70 tys. zł, i to za sztukę!Małe auto za duże pieniądze
Gary Hillman twierdzi, że Brytyjczycy są skłonni wydać znaczną sumę za niewielką przestrzeń. Jako przykład wskazuje rynek nieruchomości. Sam potrzebuje jednak sporo przestrzeni, gdyż jest w posiadaniu największej na świecie kolekcji samochodzików na pedały. Oprócz nich: dwa oryginalne Peele. 50 lat temu kupione za 200 funtów, dziś (podobno) warte 500 razy tyle.
Kiedy Hillman wraz ze swoim wspólnikiem nabył prawa do marki Peel, wiedział, że auto musi wyglądać tak samo jak stare, ale oferować coś więcej. Dlatego klienci mają wybór między napędami spalinowym a elektrycznym. Wsteczny bieg też jest dostępny. Na tym jednak luksusy się kończą. Wycieraczka wciąż ma tylko jeden tryb pracy, a fotel przypomina leżaczek plażowy.
Auta budowane są ręcznie w Nottingham i Londynie.
Made in England. Mimo to na razie znalazło się tylko 30 chętnych na śmieszne pojazdy. Na pewno pomoże zaprezentowanie Peela w programie „Top Gear”.Zaleta Peela: zmieści się absolutnie wszędzie
Wróćmy jednak do wrażeń z jazdy. Przyjemność prowadzenia odczujemy wtedy, kiedy będziemy poruszali się Peelem inaczej niż zwykłym samochodem. To znaczy: zamiast zaparkować przed galerią handlową, wjedziemy do środka. Analogicznie w restauracji: wszystkie stoliki zarezerwowane? Nie ma problemu, usiądziemy w samochodzie. Miny innych gości – bezcenne.
Zbyt długo jednak nie da się wysiedzieć w Peelu. Fotel wywoła u każdego bóle. Ale mieliśmy nie narzekać. W każdym razie po pewnym czasie za kierownicą czujemy najróżniejsze mięśnie, o istnieniu których dotychczas nie mieliśmy pojęcia. Dobrze, że chociaż hamulce działają tak, jak trzeba: w wersji elektrycznej, którą jeździliśmy, wystarczy zdjąć nogę z pedału przyspieszania, by pojazd zaczął zwalniać – proste!
Pozostaje jeszcze parkowanie. Po włączeniu wstecznego biegu rozległo się tak głośne pikanie, że chyba połowa Wielkiej Brytanii dowiedziała się, że cofamy. Widoczność do tyłu: zero, bo w Peelu nie ma ani lusterek, ani też możliwości obrócenia się przez ramię. Pozostaje jeszcze wygramolić się przez jedyne drzwi po lewej stronie. Uff, było ciasno i chwilami przerażająco. Ale mimo tych niedogodności – zabawnie jak nigdy.