Duży udział w tej odmianie ma działalność funduszu wrakowego Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW), który od czterech lat wspiera finansowo działalność stacji demontażu. W ubiegłym roku przyjęły one - według przesłanych do Funduszu sprawozdań - 165 784 pojazdy.

"Każda stacja zobowiązana jest przyjąć od właściciela kompletne auto bez żądania jakiejkolwiek opłaty" - przypomina o najważniejszej z punktu widzenia kierowcy sprawie Jerzy Swatoń, dyrektor Departamentu Ochrony Ziemi NFOŚiGW. Dotyczy to także pojazdu niezdolnego do jazdy, a wtedy właściciel musi pokryć koszty transportu. W świetle przepisów autem niekompletnym jest jednak nawet to, od którego odkręcono lusterko.

"Ustawodawca przyjął, że na rozbiórce takiego pojazdu stacja nie zarobi, a żeby zachęcić ją do podjęcia się tego zadania, przewidział dopłaty" - wyjaśnia dyrektor Swatoń. W tym roku wyniosły już one 49,3 mln zł, podczas gdy przez cały ubiegły rok wypłacono 34 mln zł. Fundusz rośnie, podobnie jak liczba demontowanych aut. Według wyrażonej w tonach statystyki Funduszu, w 2008 roku zdemontowano pojazdy o masie 178 tys. ton. Rok wcześniej było to 166,1 tys. ton, a dwa lata wcześniej niespełna 115 tys. ton.

"System zaczyna działać coraz lepiej"- zapewnia dyrektor Swatoń, choć potwierdza problemy z wprowadzoną na unijny wzór sprawozdawczością. "Tylko w dzisiejszej poczcie dostałem poprawione trzy sprawozdania za rok 2007" - dodaje.

Bez prawidłowo wypełnionych sprawozdań nie ma wypłat z Funduszu, które są ważną pozycją, zwłaszcza w budżecie mniejszych z 649 istniejących stacji.

"Jesteśmy zainteresowani w ich funkcjonowaniu, głównie z przyczyn społecznych. Chodzi o to, by żaden kierowca nie miał do najbliższej stacji więcej niż 50 km" - mówi Jerzy Swatoń.

Przypomina on, że w nadchodzących latach musimy się liczyć z prawdziwym zalewem wraków. Przyczyna jest oczywista - ponad 40 proc. jeżdżących po Polsce samochodów ma 15 i więcej lat.