Na co zwracać uwagę, jeżdżąc samochodem po Polsce, gdzie lekceważenie zasad ruchu drogowego jest metodą i ma swoje oparcie w historii

Odpowiednio wysoka jest też liczba ofiar wypadków. Polska ma czterokrotnie wyższy wskaźnik śmiertelności na drogach niż Republika Federalna. Zdaniem policyjnych ekspertów nie osiągnięto jeszcze w tym względzie maksimum, ponieważ także w Polsce do ruchu drogowego dopuszcza się coraz więcej szybszych aut, podczas gdy stare, powolne cztery kółka, typowe dla klasy średniej społeczeństw wschodniej Europy: warszawy i wołgi stały się, podobnie jak wozy konne, absolutną rzadkością.

Polskie władze mogą odnotować znaczące sukcesy w walce ze złodziejami samochodów -  po raz kolejny otrzymały nawet za to pochwały od niemieckich firm ubezpieczeniowych. Dziesiątki tysięcy właścicieli mercedesów, BMW, audi, volkswagenów, volvo czy dżipów, którzy od dłuższego czasu jeżdżą po polskich szosach, nie muszą już denerwować się historiami, jakie w latach 90. rozdmuchane zostały przez niemieckie media do wymiarów horroru. Chodziło o pojedyncze przypadki: że drogie zachodnie samochody są zatrzymywane, a kierowców pod groźbą użycia broni zmusza się do ich opuszczenia. Już od dawna zjawiskiem masowym nie są też poranne kolejki zdenerwowanych właścicieli samochodów na policji, którzy chcą złożyć doniesienie o kradzieży.

Ponadto polskie drogi nie są już pełne dziur i wybojów, po których najlepiej jeździć traktorem. Prawie cała sieć dróg głównych została w ostatnich latach gruntownie naprawiona, w przeważającej mierze za pomocą pieniędzy unijnych. A mimo to jeżdżenie samochodem w Polsce nadal nie jest żadną przyjemnością. W pierwszym rzędzie wynika to z tego, że sieć dróg jest bardzo rzadka. Do 1989 r. istniała tylko jedna jedyna autostrada: od Wrocławia do granicy z NRD, stara "autostrada hitlerowska", jak i tu ją nazywano.

W ciągu następnych piętnastu lat przybyło zaledwie 300 kilometrów, głównie z dwóch powodów politycznych. Po pierwsze nowe kierownictwo chciało być szczególnie demokratyczne i utrudniło wywłaszczanie właścicieli gruntów, co w czasie panowania komunistów było jedynie formalnością. Korzyści z tego odnosili przede wszystkim chłopi, którzy dzięki temu mogli windować ceny. Po drugie ostatnie polskie rządy zręcznie odkładały budowę autostrad do czasu wejścia w 2004 roku do Unii, licząc na środki z Brukseli. Jak się wydaje, rachuby te nie okazały się płonne, gdyż od tamtej pory w Polsce buduje się intensywnie, powstaje także coraz więcej lokalnych obwodnic.

Nadal jednak kierowcy muszą przedzierać się przez wiele miast, zwłaszcza przez Warszawę, która jako jedyna milionowa metropolia w Unii Europejskiej nie ma ani połączenia z autostradą, ani obwodnicy. Oznacza to, że od 7 do 9 rano oraz między 16 a 19 grzęźnie się w gigantycznych korkach. Na szczęście jest to przyjmowane bez wielkiego zdenerwowania i kierowcy zwykle nie urządzają koncertów klaksonów, nawet gdy wszyscy stoją. Za to tym gwałtowniej część właścicieli pojazdów rozładowuje swoją tłumioną w korku agresję, gdy potem mają wolną drogę. Ta grupa kieruje się dewizą: pełen gaz, gdzie tylko się da. Nic sobie nie robi z jakichkolwiek ograniczeń prędkości czy linii ciągłych. Nadmierna szybkość to zdecydowanie najczęstsza przyczyna wypadków w Polsce. Szczególnie tragiczna jest przy tym duża liczba kolizji na terenach zabudowanych, w których ofiarami są piesi, także na pasach.

Polscy socjolodzy widzą dwie przyczyny szalonej jazdy: ogólnie duża drażliwość społeczeństwa, dla którego sporym  obciążeniem psychicznym jest przejście do gospodarki rynkowej, jak również wizerunek własny mężczyzn, utożsamiających się z tradycją dziarskich ułanów, z bohaterami powieści i książek historycznych. Pierwszej przyczynie, rozdrażnieniu przeradzającemu się łatwo w agresję, magazyn "Newsweek Polska" poświęcił niedawno duży artykuł. Przedstawiono w nim wyniki szeroko zakrojonych badań. Zgodnie z nimi 84 procent ankietowanych słyszy często przekleństwa, 49 procent czuje się narażona na silny stres zawodowy, 23 procent przyznaje się do częstego wymyślania innym. Jedna piąta żonatych i mężatek podaje, że w ich domu panuje "wojna małżeńska", a pięć procent mówi wręcz o "małżeńskim piekle".

Na te dominujące nastroje w fatalny sposób, zdaniem socjologów, nakłada się u wielu mężczyzn tradycyjna gotowość do sporu i pojedynku pana, który bardzo niechętnie podporządkowuje się odgórnym zarządzeniom. Tacy przepychają się, zajeżdżają drogę, wyprzedzają nie bacząc na pojazdy jadące z przeciwka, w wyniku czego inni uczestnicy ruchu zostają zmuszeni do ostrego hamowania. Biada temu, kto szybkim kierowcom zablokuje pas ruchu swoim powolnym autem i nie zjedzie na prawo, aby ich przepuścić - zdarza się, że napierający ostrym manewrem wjeżdża przed pojazd z przodu i naciska hamulec. Tego rodzaju niedojrzałe zachowanie, jak nazywają to polscy psycholodzy komunikacji drogowej, jest na porządku dziennym.

Skłonność do nierespektowania przepisów wywodzą oni także z historii kraju: w ciągu dwóch ostatnich stuleci Polska była w sumie tylko przez 36 lat suwerennym państwem. Najpierw trzech sąsiadów - Prusy, Austria i Rosja - dokonały rozbiorów, potem, w czasie II wojny światowej kraj podlegał terrorowi okupanta, a do 1990 roku należał do bloku sowieckiego wbrew woli społeczeństwa. Doświadczenia obcego panowania doprowadziły do generalnego sceptycyzmu wobec każdego rodzaju władzy, dlatego naruszanie przepisów także dzisiaj uważa się raczej za drobne przewinienie.

Jednak ci "piraci drogowi“, jak się ich w Polsce nazywa, stanowią tylko małą część wszystkich kierowców - zgodnie z szacunkami ekspertów znacznie poniżej 20 procent. Mimo to jest ich jeszcze tak wielu, że praktycznie każdy z pozostałych 80 procent, którzy zachowują się rozsądnie, przeciętnie co najmniej raz na dzień ma do czynienia z aktem agresji na drodze.

Kolejną przyczyną wysokiej liczby wypadków są w opinii policyjnych ekspertów nieprzystające do czasów egzaminy na prawo jazdy. Dotychczas kandydaci na kierowców musieli uczyć się na pamięć nazw wszelkich możliwych części silnika i mnóstwa przepisów, które najczęściej wcale ich nie dotyczyły. Spędzali także godziny na ćwiczeniach parkowania, zaliczanego tylko wtedy, gdy delikwent potrafił zmieścić się w idealnej pozycji z dokładnością do pięciu centymetrów. Komunikacja z innymi uczestnikami ruchu w praktycznej części nauki nie odgrywała niemal żadnej roli. Zdejmowanie nogi z gazu w niejasnych sytuacjach, porozumiewanie się za pomocą gestów, pozwalanie na włączenie się do ruchu innemu pojazdowi na drodze - trening tych rozpowszechnionych w Europie zachodniej sposobów zachowania dopiero od niedawna włączono do programu kursów.

Instruktorzy jazdy powinni popracować także nad wyrugowaniem nagminnej w Polsce przywary, która również przyczynia się do wypadków: brawury przy omijaniu przeszkody. Gdy pas ruchu zostaje zablokowany na przykład przez traktor lub zatrzymujący się autobus, w Polsce niekoniecznie omija ją najpierw pierwszy znajdujący się za nim pojazd, a potem drugi i trzeci, lecz któryś samochodów z tyłu, żwawo rwący do przodu z dzikim trąbieniem klaksonu w myśl zasady: wygrywa ten, kto ma lepsze przyspieszenie!

Mimo to rozwój idzie najwyraźniej w dobrym kierunku, nawet jeśli liczba śmiertelnych ofiar wypadków drogowych jeszcze rośnie. Ich krzywa na wykresach ma już wyraźnie bardziej płaski przebieg i w ciągu kilku lat wskaźnik ten prawdopodobnie zmaleje. Część środków unijnych przeznaczonych na infrastrukturę wykorzystuje się bowiem na ograniczenie ryzyka wypadków w jego najistotniejszych aspektach. Również coraz więcej kierowców rozumie, że w gęstym ruchu ulicznym jeździ się lepiej, gdy przestrzega się przepisów i bierze się wzgląd na innych. Takie właśnie doświadczenie poczyniły miliony Polaków jeżdżących po Europie zachodniej w poszukiwaniu pracy lub w coraz większej liczbie jako turyści swoimi szybkimi, przeważnie niemieckimi samochodami.