Dziś na motocyklach – często nielegalnie przerobionych motorowerach – jeżdżą nawet dzieci. Nowe przepisy, nad którymi pracuje parlament, mają tę fikcję zlikwidować
Yamaha
Skuter o poj 125 ccm, czyli motocykl. Dziś, by nim jeździć, trzeba mieć prawko kat. A
Rankiem na parkingu przed WORD-em w Warszawie panuje wzmożony ruch. Podjeżdżają motocykliści. Wielu z nich wygląda groźnie i profesjonalnie: ubrani w skórzane kombinezony zsiadają z dużych, głośnych motocykli, zdejmują rękawice i kaski, ale nie zostawiają ich przy motorach, biorą je ze sobą, kierując się w stronę placu, na których wyrysowano ósemki i przygotowano miejsca prób sprawnościowych. Jakieś zawody? Nic z tych rzeczy! Panowie już wkrótce zaczynają wracać do swoich maszyn, niektórzy wyraźnie źli, a inni obojętni, tak jakby trafili na kiepską pogodę. Dzień jak co dzień – po raz kolejny oblali egzamin na prawo jazdy. Panowie odpalają motocykle i odjeżdżają.
O co chodzi? O to, że egzamin praktyczny na prawo jazdy kat. A jest dla bardzo wielu ludzi zwyczajnie zbyt trudny, nawet jeśli doskonale opanowali jazdę motocyklem. To elita – przynajmniej starają się o prawko, by jakoś tę swoją jazdę zalegalizować. Jest bowiem duża grupa motocyklistów, którzy kwestię prawa jazdy kat. A zwyczajnie olewają, traktując ją z góry jako zbyt upierdliwą. Nie mają na to czasu. To może się na nch zemścić, gdy spowodują kolizję lub wypadek. Dopóki do tego nie doszło, muszą mieć przygotowane 300 zł na mandat za jazdę bez wymaganej kategorii prawa jazdy lub 500 zł – jeśli prawa jazdy w ogóle nie mają.
I jeszcze grupka takich, którzy nie jeżdżą, ale chętnie by kupili sobie choćby duży skuter, ale na samą myśl o kursie i egzaminie, próbach sprawnościowych i towarzyszącym im stresie, dziękują. Stąd pomysł rozważany właśnie w sejmowej komisji infrastruktury, by pozwolić tym, co już mają prawo jazdy kat. B, jeździć legalnie na lekkich motocyklach. Chętnie skorzystam: choć prawa jazdy kat. A nie posiadam, z małym motorkiem sobie poradzę. Przepisy już znam mniej więcej w 80-90 proc., czyli na poziomie nie gorszym niż przeciętny instruktor nauki jazdy. Po co mam chodzić na kurs i zdawać egzamin? Może i ta zmiana nie spodoba się wielu ludziom, którym odpłynie część klientów, ale przecież nie tak dużo.
To jeden z tych pomysłów związanych z majstrowaniem przy prawie drogowym, który całkowicie popieram, bo likwiduje on (przynajmniej częściowo) fikcję, która jest niemal powszechna. Zagrożenie dla bezpieczeństwa? Proszę nie żartować, pomysły posłów na tym etapie przewidują szereg zabezpieczeń: najpierw musisz mieć prawo jazdy kat. B przez co najmniej 3 lata, motocykl musi mieć automatyczną przekładnię (czyli to raczej skuter), no i jeszcze masz zaliczyć praktyczne szkolenie w ośrodku. Wystarczy tych formalności!
Co myślisz o pomyśle? Zapraszamy do udziału w sondażu.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.