Kilka dni temu w środku nocy wracałem do domu. Droga była niemal pusta, ale i tak starałem się przestrzegać przepisów, choć warunki były takie, że zapewne dałoby się jechać szybciej. Efekt? Co chwila ktoś mnie wyprzedzał. Na wylotówce z Warszawy zauważyłem, że ruszył za mną radiowóz.

Za mną, a nie za tymi, którzy mnie wyprzedzali. Wjechaliśmy na teren zabudowany podwarszawskiej miejscowości, zwolniłem do przepisowej prędkości i zobaczyłem w lusterku niebieskie koguty policyjnego auta. Kontrola drogowa, policjant przyglądający mi się bacznie, czy aby na pewno jestem trzeźwy, 10 minut sprawdzania dokumentów i „szerokiej drogi, panie kierowco” na koniec...

Dlaczego akurat mnie zatrzymał? Bo w tym kraju ktoś, kto na niemal pustej prostej drodze jedzie tyle, na ile pozwalają znaki, a nie możliwości samochodu, jest po prostu podejrzany, bo wyróżnia się spośród innych.

Przestrzegasz przepisów, wyróżniasz się

Rozmawiałem o tym ze znajomym policjantem, który potwierdził: jeżeli ktoś skrupulatnie przestrzega przepisów, to doświadczonemu funkcjonariuszowi drogówki zapala się lampka ostrzegawcza. Pewnie pijany albo jedzie lewym autem, nie ma prawa jazdy i nie chce rzucać się w oczy. A mimo to rzuca się, i to jak! Żeby wtopić się w tłum, trzeba jechać tak, jak inni, czyli z reguły szybciej, niż pozwalają na to przepisy. Jadąc przepisowo, narażasz się nie tylko na niechciane spotkanie z drogówką – musisz liczyć się także z tym, że otrąbią cię inni kierowcy. Jeśli na którejś z głównych arterii dużego polskiego miasta ktoś w gęstym ruchu jedzie przepisowo, tworzy się za nim ogonek chcących go wyprzedzić.

Chcesz mieć wrogów – zwolnij!

Oczywiście, od tej reguły są wyjątki. Wystarczy, że przy drodze znajduje się fotoradar – wtedy wszyscy gremialnie hamują, i to z reguły do prędkości nawet niższej niż dopuszczalna. Co z tego, że na danym odcinku wolno jechać np. 70 km/h – jeśli w polu widzenia pojawia się fotoradar, kierowcy zwalniają do 40-50 km/h. Na znaki ograniczenia prędkości nikt uwagi nie zwraca, na tablice informujące o fotoradarach – i owszem! To nie znaczy, że „bankomaty Rostowskiego” (a może już Szczurka) są lekarstwem na ułańską fantazję kierowców. Jak w tym żarcie: czy wiecie co to jest 90-60-90? Idealne wymiary modelki? Ależ skąd, to prędkości podczas mijania fotoradaru! Ba, przestrzeganie przepisów może czasem skończyć się wręcz tragicznie.

Nie przepuszczaj pieszych

Ostatnio przejeżdżając przez Częstochowę, postanowiłem zachować się jak zachodni Europejczyk – widząc człowieka energicznie zbliżającego się do przejścia dla pieszych, wyhamowałem. Nie, wcale nie gwałtownie. Całkiem normalnie, płynnie – nie było trudno, bo jechałem przepisowo. Przez moją fanaberię pieszy omal nie stracił życia.

Cztery kolejne auta jadące sąsiednim pasem ominęły mnie, nie przejmując się tym, że stanąłem przed przejściem. Na szczęście pieszy miał refleks i był obdarzony wschodnioeuropejskim brakiem zaufania do kierowców. Gdybym przez przypadek w Częstochowie natknął się na – nie daj Bóg – np. Szweda, niechybnie przyczyniłbym się do jego śmierci, bo ten, widząc, że samochód przed przejściem zwalnia, bez wahania wszedłby na jezdnię.

Przyznaję: z roku na rok w Polsce kierowcy jeżdżą coraz lepiej i bezpieczniej. Mamy coraz lepsze drogi, coraz lepsze samochody i coraz więcej do stracenia – wypadków jest więc coraz mniej. Wciąż jednak największy problem tkwi w głowach – ten, kto przestrzega przepisów, to podejrzany frajer, także w oczach policjantów. Bo nawet oni przestrzeganiem przepisów szczególnie się nie przejmują.

To samo dotyczy polityków, którzy z sejmowej mównicy domagają się zaostrzenia kar dla piratów drogowych, a sami piratują na potęgę. Panowie i Panie! Czas zacząć świecić przykładem!