Setki zwróconych osób w jedno miejsce, kręgi szyjne trzaskające od obracania się i bardzo zauważalny grymas zazdrości. Takie zainteresowanie swoim autem chciałby budzić każdy, kto kupił supernowoczesny samochód. Jednak nowe samochody nie budzą takiego podziwu, jak poczciwe oldtimery.

Zapaleńców - bo tylko tak można nazwać te osoby - nie interesują samochody naszpikowane technologią, ze wszystkimi możliwymi systemami bezpieczeństwa i zgodne z aktualnym trendem. Chodzą oni po komisach, jeżdżą po wsiach czy składnicach złomu, by ratować od zapomnienia pojazdy, które według wielu dawno powinny już przejść na wieczne spoczywanie lub zostać przerobione na przysłowiowe żyletki.

Od wsi do wsi

Jednym z takich pasjonatów jest Karol Czesny. Swojego Fiata 125p znalazł we wsi pod Krakowem. Auto stało od kilku lat za stodołą, a z roku na rok bardziej przypominało złom, niż samochód. Pan Karol znalazł właściciela, wziął auto na lawetę i na koniec zapłacił jeszcze 200 złotych za "kupę metalu". To niewiele, ale po wielomiesięcznej pracy przy nowo nabytym 125p, pan Karol stał się szczęśliwym posiadaczem unikalnego pojazdu, którym teraz podróżuje po całej Europie i wycenia go na ok. 15 tys. zł.

- Jestem przywiązany do starych samochodów. Są bardzo wytrzymałe, silniki są nie do zajeżdżenia. Jest dużo miejsca w środku, nie były jeszcze nafaszerowany elektroniką, co generalnie ułatwia mi pracę, bo jeśli się coś zepsuje, to naprawię to kompletem domowych narzędzi. Przede wszystkim sprawia mi to olbrzymią radość. A koszt eksploatacji jest dużo niższy i budzi spory podziw na ulicy. Gdybym sprzedał ten samochód, mógłbym sporo zarobić. W tym przypadku nie liczy się czas. To tak jakby mówić, że tracę czas na miłość. Stare auta, to styl życia - mówi o swoim Fiacie pan Karol.

Nie przejmuje się on nawet tym, że latem zamiast z włączoną klimatyzacją musi jechać z otwartymi oknami i czerpać przyjemność - jak mówi - z jedzenia drogowych much.

Spełnić dziecięce marzenia

Żeby lansować się na ulicach wielkich miast, już nie wystarczy mieć Jaguara czy BMW. Z tymi samochodami już się obyliśmy. Przechodzimy obok nich prawie obojętnie. Może czasem zwrócimy uwagę, ale to nie to samo, co zobaczyć marzenia z dzieciństwa.

- Mechanizm powstawania zainteresowania pojazdami z minionej epoki jest zawsze ten sam - nostalgia i niespełnione marzenia wieku dziecięcego. Tak było również i w moim przypadku. Wychowany w czasach PRL-u, gdzie kolejka PIKO z DDR i resorak Matchboxa kupiony za cudem uciułane dolary w Peweksie, były szczytem możliwości. Ta sama sytuacja odnosiła się do pojazdów, nieważne czy samochodów czy motocykli. Dziś mogę kupić auto, o jakim kiedyś mogłem jedynie pomarzyć - uważa Maciej Kulas, organizator zlotu "Mercedesem po Wiśle".

Jak budowa cepa

Kolejnym aspektem jest niezawodność i nieskomplikowana budowa pojazdów wyprodukowanych w minionej epoce. W czasach gdy o kształcie, formie i rozwiązaniach zastosowanych w samochodach nie decydowali wyłącznie księgowi tak jak to ma miejsce dzisiaj.

- Wiele osób ceni sobie użytkowanie w codziennej eksploatacji poczciwego youngtimera, kupionego za przysłowiową czapkę gruszek, zamiast nowego auta, którego czas użytkowania z góry jest założony przez producenta na 4-5 lat. Koszty eksploatacji często bywają na stosunkowo niskim poziomie, dostępność części doskonała, a rat od kredytu płacić nie trzeba... O takim sposobie myślenia opowiedział mi przygodnie poznany berliński taksówkarz, wioząc mnie Mercedesem W123 z roku 1982 z silnikiem 200 diesel i automatyczną skrzynią biegów. Podróż nie trwała długo, wiadomo - ruch uliczny, a na miejsce dojechałem "z fasonem". Taksometr wystukał tyle samo, co w przypadku nowej "E-klasse" czy też "S-klasse" - z zachwytem o swojej pasji mówi Maciej Kulas.

Na żółtych papierach

"Starocie" w naszym garażu to nie tylko powód do dumy. Dla posiadaczy samochody z żółtymi tablicami rejestracyjnymi to także pewne profity. W wielu miastach można wjechać nimi pomimo zakazu. Na przykład w Krakowie należy zawiadomić ZIKiT, by bez problemów podjechać pod Bazylikę Mariacką czy inne niedostępne dla nowych samochodów, szczególnie ważne miejsca. Niestety, po ostatniej nowelizacji prawa utrudnione jest już komercyjne przewożenie osób.

Żeby zarejestrować nasze auto jako zabytkowe, musi ono mieć przynajmniej 25 lat lub udokumentowane szczególne znaczenie dla historii - kiedy był na przykład używany przez ważną osobę lub miał unikatowe rozwiązania konstrukcyjne. Tutaj niestety czekają nas utrudnienia. Musimy o opinię zgłosić się do rzeczoznawcy (koszt to ok. 200 zł) i zapłacić trochę więcej, niż w przypadku nowszego auta. Nie możemy także z taką łatwością jak w przypadku "normalnego" auta pozbyć się naszego zabytku za granicą - każdorazowo musimy uzyskać zgodę konserwatora zabytków.

Co jeszcze czeka posiadacza oldtimera? Przede wszystkim zniżki i możliwość wykupienia czasowego OC - dla samochodów starszych niż 40 lat nawet urzędowe zwolnienie z tego ubezpieczenia. A kiedy robimy przegląd, to już bezterminowo.

- Ale przede wszystkim poczucie wyższości, kiedy możemy się pochwalić, że ratujemy kawał światowej motoryzacji - mówią jednym głosem wszyscy kolekcjonerzy zabytkowych samochodów.

Skradzione auto odnalezione po 36 latach: