W ostatnich tygodniach otrzymujemy od naszych użytkowników coraz więcej zgłoszeń, w których skarżą się oni na działania służb uprawnionych do karania kierowców. Świadczy to o tym, że medialna burza, jaka przetacza się nad planami ministrów transportu i finansów, to nie tylko słowa, ale i czyny.

W odczuciu naszych czytelników na polskich drogach rozpoczęło się nie tyle polowanie na piratów drogowych, czy jak nazwał ich minister transportu Sławomir Nowak "drogowych morderców", co szeroko zakrojona akcja, mająca na celu podreperowanie budżetu państwa i zrealizowanie wyśrubowanych założeń budżetowych związanych z dochodami z mandatów karnych.

Potwierdzają to kolejne doniesienia o odgórnych przykazach dla policjantów, według których nie mogą oni udzielać więcej upomnień, natomiast każde wykroczenie musi zostać ukarane mandatem. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy chodzi o bezwzględną walkę z niezdyscyplinowanymi kierowcami, na których działa jedynie metoda kija, czy o bezwględną walkę o zasypanie dziury w budżecie i wyrwania z kieszeni kierowców 20 mld złotych zaplanowanych w tegorocznym budżecie z tytułu kar i grzywien.

Do naszej redakcji przyszedł niedawno e-mail od kierowcy z Krakowa, pana Dariusza. Opisuje on przypadek, jaki zdarzył mu się nocą na jednej z ulic miasta. Jechał szeroką, dwupasmową drogą, której jezdnie rozdzielone są kilkumetrowym pasem zieleni i torowiskiem. Minąwszy pobliskie osiedle mieszkalne wjechał w odcinek drogi, przy którym nie ma żadnych zabudowań. Trasa następnie wznosi się lekko w górę i właśnie tam, kiedy wjechał na szczyt, jego oczom ukazał się patrol drogówki i policjant,  który zapraszającym gestem czerwonej latarki skierował pana Dariusza na pobocze.

Okazało się, że radar pokazał prędkość 73 km/h, podczas gdy w tym miejscu, o tej porze, wciąż obowiązywało ograniczenie do 50 km/h. "Oczywiście, jechałem za szybko, więc mandat mi się należał. Tak też przyznałem kontrolującemu mnie policjantowi. Mam jednak wątpliwości co do miejsca ustawienia patrolu oraz funkcji, jaką w tym miejscu i o tej porze pełnił" - pisze pan Dariusz.

"Nocą pobliskie centrum handlowe jest już dawno zamknięte, więc pieszych ani śladu. Nie ma tam też żadnych zabudowań mieszkalnych, ponieważ bloki stoją znacznie wcześniej, przed miejscem zatrzymania. Droga dwupasmowa, a ruch znikomy. Dodam, że już około 100 metrów za miejscem ich ustawienia prędkość dozwolona wynosi 70 km/h, przy czym teren za znakiem niczym nie różni się od tego przed znakiem. To tak samo bezpieczna, szeroka droga dwupasmowa. Co więcej, za pół godziny nie zostałbym za tę samą prędkość zatrzymany, bo za przekroczenie o niewiele ponad 10 km/h policjanci, jak sami przyznali, karzą rzadko" - relacjonuje pan Dariusz.

Ważne jednak to, co nastąpiło za chwilę. "Zatrzymujący mnie policjant wyjaśnił, że za to wykroczenie grozi mi mandat w wysokości 100-200 zł oraz 4 punkty karne. Powiedziałem, że oczywiście zgadzam się z wyrokiem, bo przez nieuwagę nie spojrzałem, że licznik wskazuje "70", a wydawało mi się, że jadę powoli. I choć na co dzień jeżdżę bezpiecznie, czego dowodem jest całkowity brak mandatów przez 15 lat mojej kariery kierowcy i całkowity brak najmniejszej nawet stłuczki, policjant przyznał otwarcie, że dałby mi za to jedynie upomnienie, ale to obecnie nie wchodzi w grę, bo - uwaga! - taki mają przykaz z góry, żeby karać, a nie upominać!" - zżyma się kierowca.

To tylko jeden z wielu przykładów, jakie dostajemy każdego dnia od coraz bardziej oburzonych kierowców. Jednego możemy być pewni - nastały ciężkie czasy dla kierowców. Szczególnie tych, którym często zdarza się jazda z nadmierną prędkością. A o takim zjawisku, jak upomnienie od policjanta udzielane w przypadku wykroczeń mniejszego kalibru, możemy najwyraźniej zapomnieć.

Polskie drogi należą do bardzo niebezpiecznych - są jednymi z najgorszych nie tylko w Europie, ale i na świecie. Po części winą można obarczać wciąż zbyt słabą infrastrukturę drogową, gdzie bezpiecznych dwupasmowych tras jest za mało. Owszem, dobrych dróg u nas przybywa, ale to zaledwie kropla w morzu. Szczególnie, że za chwilę te najbezpieczniejsze trasy, czyli autostrady, które obecnie przejmują ruch z przeciążonych dróg krajowych, będą w całości płatne, i będą to kwoty dalekie od rozsądnych. A wtedy kierowcy masowo powrócą na drogi krajowe, gdzie do tragicznych wypadków dochodzi każdego dnia.

W dużej mierze winę za stan bezpieczeństwa na drogach ponoszą też sami kierowcy - ci, którzy przekraczają prędkość w niebezpiecznych miejscach, wymuszają pierwszeństwo, czy wyprzedzają "na trzeciego" uważając siebie za najlepszych kierowców na świecie, a wszystkich innych uczestników drogi za wrogów.

Dlatego walka z piratami przybiera coraz bardziej radykalne formy. To godne pochwały, bo problem trzeba jakoś rozwiązać. Warto jednak pamiętać, że formy tej walki powinny mieć wyłącznie charakter prewencyjno-dydaktyczny. Zarobek dla budżetu państwa powinien być przy tym wynikiem, a nie przyczyną wzmożonych kontroli i polowania na "drogowych morderców". A trudno o tym mówić, kiedy w plan budżetu państwa wpisywane są dochody z mandatów, i to w kwocie 20 mld złotych, przy czym z samych tylko fotoradarów ma to być aż 1,5 mld złotych.

Warto dodać, że według oficjalnych danych, w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy ubiegłego roku z tego tytułu zebrano aż 100-krotnie mniej, bo niewiele ponad 15 mln złotych. Teraz, żeby planom budżetowym stało się zadość, służby uprawnione do karania kierowców będą stawać na głowie, żeby później nie musieć się gęsto tłumaczyć swoim przełożonym.

Dużo mówi się o fotoradarach - stacjonarnych i przenośnych - ustawionych w miejscach, które nie są niebezpieczne, a które służą tylko nabijaniu państwowej kasy. W przepisach pozostawiono na przykład lukę, która pozwala inspektorom transportu drogowego ustawić się z radarem w nieoznakowanym samochodzie bez konieczności umieszczenia odpowiedniego znaku informującego o kontroli. Niedopatrzenie? Przypadek? A może celowe działanie?

Do tego, jak sygnalizuje nam coraz więcej kierowców, nieoznakowane radiowozy ITD nagminnie parkują w miejscach niedozwolonych, jak np. chodniki (patrz zdjęcie tytułowe, przesłane nam od jednego z użytkowników). Co więcej, stoją tak przez długi czas z włączonym silnikiem, na co również nie zezwalają przepisy. Dostajemy wiele zgłoszeń oraz zdjęć ilustrujących takie zachowania inspekcji.

Przypomnijmy, że pojazdy inspekcji nie są pojazdami uprzywilejowanymi, a inspektorzy - przynajmniej póki co - nie mają wszystkich uprawnień policji, dlatego obowiązują ich wszystkie zasady ruchu drogowego. Niedopuszczalne jest na przykład parkowanie w miejscach, w których nie mógłby zaparkować "zwykły" kierowca, czy też dłuższy postój z włączonym silnikiem.

Co więcej, niejednokrotnie patrole policji, ITD czy straży miejskiej ustawiają się w miejscach, które służą wyłącznie przyłapaniu kierowców na błędzie, a które według statystyk nie są niebezpieczne. Od kolejnego czytelnika dostaliśmy "obywatelski donos" o patrolach ITD, które stoją tuż za rogatkami Łodzi, na szerokiej i bezpiecznej drodze. Kierowca, widząc 100-200 metrów przed sobą znak końca terenu zabudowanego, odruchowo mocniej wciska pedał gazu. Jak relacjonuje nam pan Sławomir, lampy błyskowe (swoją drogą to również mocno kontrowersyjny temat) w nieoznakowanym radiowozie inspekcji pracują jak "stroboskop na dyskotece", robiąc setki zdjęć na dzień.

Trzeba przyznać, że owszem, kierowca ma prawo przyspieszyć dopiero po minięciu takiego znaku. Ale powiedzmy szczerze, czy przez tych kilkaset metrów, kiedy kierowca rozpędza się od 50 do 90 km/h (czy nawet 100 w przypadku drogi dwujezdniowej z oddzielonymi pasami ruchu), powoduje on śmiertelne zagrożenie i trzeba go natychmiast pozbawić 100, a może nawet 500 złotych i ukarać punktami karnymi? Czy może chodzi o wyrobienie jak najlepszych statystyk...

Chcę po raz kolejny podkreślić, że nie chodzi tu o walkę z systemem, który z założenia ma przecież służyć poprawie bezpieczeństwa. Dobrze oznakowane fotoradary czy kontrole w najniebezpieczniejszych miejscach dobrze spełniają swoją rolę, a kierowca ukarany na gorącym uczynku dwa razy zastanowi się czy następnym razem warto wciskać gaz do podłogi. Nieoznakowane radiowozy policji, które reagują na przekroczenie przepisów natychmiastowym zatrzymaniem i ukaraniem kierowcy, działają dydaktycznie i prewencyjnie, powstrzymując piratów przed spowodowaniem tragedii.

Inaczej jest już natomiast z nieoznakowanymi pojazdami inspekcji, które owszem, zrobią zdjęcie "pirata drogowego", który właśnie przekroczył prędkość czy też wyprzedzał "na trzeciego" powodując ogromne zagrożenie, ale ten otrzyma mandat dopiero po dłuższym czasie, kiedy być może nie ma w pamięci swojego niebezpiecznego "rajdu". Co więcej, zgodnie z obecną interpretacją prawa, nie zobaczy swojego zdjęcia dokumentującego wykroczenie. Chyba że dopiero w sądzie... Tu już prewencji nie widać. Widać za to płynące szerokim strumieniem złotówki...

Jak wynika z docierających do nas maili, kierowcy w Polsce zaczynają czuć się jak zwierzyna na polowaniu, bo nie wiedzą z której strony patrzy na nich oko nieoznakowanego radiowozu, fotoradaru, wideorejestratora czy za chwilę odcinkowego systemu pomiaru prędkości, a może nawet helikopterów i samolotów wyposażonych w fotoradary, czy za kolejnym krzakiem czy pagórkiem, a może gdzieś na chodniku, nie czai się na nich "myśliwy", który czyha na najmniejsze nawet potknięcie i jest gotów dopaść nawet za najmniejsze przekroczenie zasad. I dlatego, zamiast patrzeć na drogę, coraz częściej zaczynają rozglądać się w poszukiwaniu "zimnego oka" sprzętu pomiarowego ustawionego przy drodze, czy panicznie wręcz wyszukiwać w gąszczu znaków tych, które nakładają ograniczenia - głównie prędkości.

Raz jeszcze podkreślę, że wszystko, co prowadzi do uratowania choćby jednego ludzkiego istnienia, jest godne pochwały. Ale cel nie zawsze uświęca środki. I do tego ten niefortunny zapis w budżecie, który powoduje niepotrzebne dodatkowe napięcie na linii kierowcy-władza. Nawet jeżeli minister czy premier twierdzą, że marzą o tym, by do budżetu nie spłynęła z tego tytułu ani złotówka, to niesmak pozostaje.

A może wystarczyłoby zapisać w budżecie, że dochód z tytułu kar i mandatów przekazany zostanie w całości na poprawę drogowej infrastruktury i na poprawę życia oraz bezpieczeństwa kierowców, a rozgłos medialny przybrałby nieco inny, mniej negatywny ton.

Jedno jest pewne, skończyły się czasy pobłażliwych upomnień, udzielanych w przypadku niewielkiego wykroczenia o znikomym zagrożeniu dla bezpieczeństwa. A może jedynym sposobem na uniknięcie mandatu, niezależnie czy uznajemy, że nam się on należy, czy nie, rzeczywiście jest jazda w zgodzie z przepisami? Wówczas "bezwzględny aparat państwa" nie nasyci się naszymi ciężko zarabianymi pieniędzmi, a i na drogach będzie bezpieczniej?

Co sądzicie o nagłaśnianym w ostatnim czasie "polowaniu na kierowców"? Kto ma w tym sporze więcej racji i jakie rozwiązania mające poprawić bezpieczeństwo na naszych drogach proponujecie? Zachęcamy do dyskusji na forum oraz wysyłania opinii i propozycji na nasz adres moto@portal.onet.pl