Marka MT staje się rozpoznawalna na polskiej scenie terenowej. Pierwsze zawody (ponadtygodniowy maraton) Tomek Tomaszewski i Paweł Moliński zorganizowali wiosną. Po zamknięciu imprezy pozostało im tylko rozszyfrowywanie nazwy MT (do wyboru: Moli i Tomek, Mud Terrain lub np. morderczo trudny). Nie chcąc czekać do kolejnej edycji rajdu zorganizowali weekendowe spotkanie na poligonie w Drawsku Pomorskim. Zlokalizowanie biura i hotelu w wojskowym internacie Konotop uprościło komunikację między bazą a trasą. Panowie „przemeblowali” regulamin. Powołano klasę GORM (miała być zaliczana do niemieckiej ligi German Off Road Masters), gdzie zawodnicy ścigali się na pokonywanych kilkakrotnie pętlach, Sportową (długie odcinki, elementy przeprawowe) i Turystyczną (trasa "sportowa", bez pomiaru czasu). Prawie połowę załóg (auta i quady) stanowili Niemcy i Holendrzy.
Po rozegraniu prologu przyszedł czas na mocne uderzenie – w piątek o 19.00 wystartował GORM (5 pętli 20 km), o 20.00 – pozostali (80 km). A to oznaczało długie, nocne ściganie. Wielu zawodników zobaczyło poligon po raz pierwszy, niektórzy też po raz ostatni. Padające deszcze zamieniły bowiem niewinne kałuże w prawdziwe „przeszkody wodne o wilgotności 100 proc.” – jeśli trzymać się wojskowej terminologii. Niektórzy do bazy wracali nad ranem. Ale zabawy było pod dostatkiem. Sobota to klasyczne zmagania, co nie oznacza, że było łatwo – przewidziano 250 km dla GORM-u i 140 km dla pozostałych. Wytchnieniem była niedziela, kiedy trasy były krótsze.
W klasie GORM rywalizowało tylko dwóch Niemców, w tym organizator cyklu Jörg Sand. W tej sytuacji duet Oleszczak/Chełmicki miał ułatwione zadanie – zwyciężyli wszystkie etapy. Awarie konkurentów i równa jazda pozwoliły wskoczyć na pudło załodze Fijołek/Wdowczyk. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ich Pajero jest niemal seryjne...
Emocji dostarczyła klasa sportowa. Do ostatniej próby Jacek Ambrozik startował z 6-minutową stratą, którą odrobił. Zniszczona opona zepchnęła go jednak na drugą pozycję. Niektórzy narzekali na zbyt łatwą trasę, rzadko wymagającą posługiwania się wyciągarką.
W klasie turystycznej pojawiło się kilka seryjnych pojazdów. Czy był to rajd dla nich? Sprawdzaliśmy to, jadąc po trasie Suzuki Jimny. Auto tej klasy (z oponami AT) radziło sobie bez żadnego kłopotu. Opady deszczu spowodowały jednak, że w kilku miejscach woda przybrała dość wysoki poziom. Lepiej było je ominąć, ale w roadbookach zabrakło dokładnych objazdów (a były obiecane). Przydałaby się też jakaś forma klasyfikacji startujących załóg. Wszystkie auta (Pajero, Land Cruiser czy nasz Jimny) pokonały dość trudną trasę bez większych uszkodzeń (dwa kapcie i zgubiona osłona spod silnika).