- Jeśli auto ma ESP, to generalnie nie należy go wyłączać, no, chyba że auto trzeba np. wydostać z zaspy
- Jazda z łańcuchami na kołach jest obowiązkowa tylko tam, gdzie ustawiono odpowiednie znaki
- Nie liczcie na to, że wasze nowoczesne samochody we wszystkim was wyręczą
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Łagodne zimy potrafią uśpić czujność kierowców. Tymczasem przekonujemy się, że trudne warunki pojawić się mogą niemal w każdej chwili. Zaskoczeni mogą być przede wszystkim ci kierowcy, którzy z cieplejszych regionów wybiorą się na urlop w góry – łatwiej tam o śnieg i lód.
Nawet najlepsze opony i zaawansowane systemy bezpieczeństwa nie zmienią praw fizyki. Kierowcy jeżdżący zimą powinni pamiętać o tym, że droga hamowania z 50 km/h na suchym asfalcie wynosi ok. 10 m, ale za to na śniegu jest nawet czterokrotnie dłuższa, a na oblodzonej nawierzchni może się wydłużyć do ponad 100 m! Nie jest też tak, że ABS i inne systemy asystujące skracają drogę hamowania na śliskim podłożu – one jedynie pomagają w zachowaniu sterowności i kontrolki nad autem, często jednak wręcz za cenę wydłużenia drogi hamowania!
To, że szosa wydaje się odśnieżona, też nie gwarantuje bezpieczeństwa – na hamulcach może się osadzać sól i zmniejszać ich skuteczność, a to, co wygląda na mokry asfalt, może być wyjątkowo podstępnym "czarnym lodem".
Raz na jakiś czas podczas jazdy na wprost warto delikatnie przyhamować, żeby oczyścić klocki i tarcze i upewnić się, że auto porusza się po przyczepnym podłożu. Jeśli już przy muśnięciu hamulca włączy się ABS – noga z gazu!
Nawet najlepsza technika jazdy na nic się nie przyda, jeśli samochód nie jest odpowiednio przygotowany do jazdy po śniegu i lodzie – dobre opony zimowe lub całoroczne na wszystkich (!) czterech kołach to podstawa.
Zimą to bardzo częsty przypadek – dwa koła auta toczą się po przyczepnej nawierzchni, a pozostałe dwa po śniegu i lodzie. Czym to grozi? To zależy od tego, w jakie systemy bezpieczeństwa wyposażono samochód.
Jeśli ma ABS, to trzeba się liczyć z tym, że po wciśnięciu hamulca usłyszycie tylko terkotanie pompy układu, a auto będzie dalej jechało na wprost, zwalniając jedynie minimalnie. Dopóki wszystkie koła nie złapią wystarczającej przyczepności, nie ma co liczyć na ostre hamowanie.
W przypadku samochodu wyposażonego w układ kontroli trakcji lub ESP na nic zda się też mocne wciśnięcie pedału gazu – układ wykryje poślizg kół napędzanych i ograniczy moment obrotowy, silnik nie zareaguje na gaz.
Jeżeli pojazd nie ma żadnych „elektronicznych pomocników”, zarówno hamowanie, jak i próba gwałtownego przyspieszenia mogą się skończyć widowiskowym „oberkiem” i wylądowaniem w rowie lub na przeciwległym pasie ruchu. To samo mogą spowodować też gwałtowne ruchy kierownicą!
Naprawdę niebezpiecznie robi się wtedy, gdy na drodze widać tylko tory rozjeżdżone kołami samochodów, a między nimi – pasy śniegu lub lodu. Ten, kto w takich warunkach podejmuje próbę wyprzedzania i decyduje się opuścić utarty przez inne auta tor jazdy, śmiertelnie ryzykuje – w tej sytuacji niezwykle łatwo można stracić panowanie nad autem, do tego bardzo trudno wrócić na własny pas ruchu.
Rada? Nie pozostaje nic innego, jak tylko zdjąć nogę z gazu i starać się przewidzieć rozwój sytuacji – na szybką reakcję może nie być szans.
Jeśli auto ma ESP, to generalnie nie należy go wyłączać. Od tej reguły jest zaledwie kilka wyjątków.
Mimo że wielu samozwańczych mistrzów kierownicy twierdzi, że na śniegu ESP tylko im przeszkadza, to prawda jest taka, że w większości przypadków układ stabilizacji toru jazdy pomaga również w takich okolicznościach.
Skąd więc wzięła się opinia, że należy go wyłączać podczas jazdy w warunkach zimowych?
Instrukcje obsługi aut zalecają takie postępowanie wtedy, kiedy pojazd porusza się w głębokim kopnym śniegu lub błocie, potrzebny jest rozpęd, żeby podjechać pod górkę albo np. pokonać oblodzony próg przy wjeździe do garażu.
Wyłączenie ESP może ułatwić jazdę na łańcuchach, bo w takiej sytuacji przynajmniej lekkie „buksowanie” kół wyposażonych w nakładki przeciwpoślizgowe jest nieuniknione, a nawet wskazane – dzięki temu łańcuchy mogą wgryźć się w głębszą, bardziej przyczepną warstwę podłoża.
Z włączonym układem ESP nie da się też rozbujać zakopanego samochodu.
Uwaga! Nie należy wyłączać układu podczas jego pracy!
Jazda z łańcuchami na kołach jest obowiązkowa tylko tam, gdzie ustawiono odpowiednie znaki (C-18; w Polsce takich odcinków jest niewiele). Można ich też używać na innych drogach, pod warunkiem że są one rzeczywiście pokryte śniegiem.
Używanie łańcuchów na odśnieżonej nawierzchni grozi mandatem!
Poza góralami, którym rzeczywiście zdarza się regularnie korzystać z łańcuchów, większość kierowców traktuje ten element wyposażenia jako obowiązkowy balast wożony w bagażniku podczas wyjazdów na narty, głównie do krajów alpejskich.
Kiedy już zajdzie potrzeba ich użycia, sam montaż dla niewprawionego użytkownika okazuje się wyzwaniem.
Pamiętajcie, że łańcuchy muszą być dopasowane do rozmiaru koła!
Większości modeli lepiej nie używać na obręczach aluminiowych i felgach z kołpakami.
Łańcuchy muszą być napięte – jeśli nie są, mogą zdemolować nadkola, pourywać czujniki ABS-u lub przewody hamulcowe.
Na łańcuchach jeździ się wolno i co kilka kilometrów trzeba sprawdzić ich zamocowanie!
Najpopularniejsza technika samodzielnego wykopywania się z zaspy polega na rozbujaniu auta. Chodzi o to, żeby dosyć energicznie poruszać nim na przemian do przodu i do tyłu, tak żeby pojazd rozjeździł sobie taki kawałek podłoża, na którym zdoła nabrać rozpędu potrzebnego do wyrwania się ze śnieżnej zaspy. Wydaje się łatwe, ale wcale nie jest to takie proste i bezpieczne w przypadku nowoczesnych aut.
Jak więc się do tego zabrać?
Jeśli samochód ma ESP (lub układ kontroli trakcji), to trzeba zacząć od jego wyłączenia – bez tego się nie uda. Następnie należy obrócić kierownicę do oporu w prawo i w lewo, po to, żeby zrobić odrobinę miejsca wokół przednich kół. Podczas próby rozbujania auta koła muszą być skierowane na wprost. Dopiero wtedy można zacząć próbę ruszania na przemian do przodu i do tyłu.
Uwaga! Takie eksperymenty stanowią olbrzymie obciążenie dla sprzęgła i pozostałych elementów układu przeniesienia napędu – nie można ich powtarzać zbyt często, grozi to co najmniej spaleniem sprzęgła.
W najgorszej sytuacji są właściciele mocnych nowoczesnych turbodiesli, i to z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze – mają one potężny, gwałtownie narastający moment obrotowy, a to utrudnia łagodne ruszenie z miejsca. Po drugie – zwykle wyposażone są w dwumasowe koła zamachowe, które bardzo źle reagują na powtarzające się gwałtowne zmiany obciążenia. Zbyt intensywne próby rozbujania auta mogą się skończyć tym, że „dwumas” się rozpadnie lub przegrzeje – w skrajnych przypadkach koszt naprawy może sięgnąć kilkunastu tysięcy złotych.
Doświadczeni „szoferzy” radzą w takich wypadkach, żeby pod buksujące koło auta włożyć np. dywanik, który zapewni odpowiednią przyczepność. Jeżeli używacie dywaników z marketu kupionych za grosze, to czemu nie! Oryginalne dywaniki są często zaskakująco drogie, a po takich próbach zwykle nadają się do wyrzucenia.
Kolejne bardzo łagodne zimy sprawiają, że kierowcom brakuje doświadczenia w jeździe w trudnych warunkach. Nie liczcie na to, że wasze nowoczesne samochody we wszystkim was wyręczą – najważniejsze są: wiedza, umiejętności i wyobraźnia.
Głęboki, kopny śnieg często wręcz prowokuje posiadaczy aut z napędem 4x4 do poszukiwania przygód i testowania możliwości pojazdów. Niestety, często okazuje się, że bojowy wygląd SUV-a to za mało i auto ląduje po osie w śniegu, zawisa na ukrytych pod nim kamieniach, albo topi się w błocie. Co w takiej sytuacji robić? Najskuteczniejszy jest zwykle traktor, bo pomoce drogowe wzywane za pośrednictwem usług assistance nie podejmują się takich wyzwań. Jeśli jednak w pobliżu nie ma żadnego gospodarstwa i chętnego do pomocy rolnika, warto poszukać na Facebooku, zwykle pod hasłem „wklejka” albo „wklejka 4x4” lokalnych grup entuzjastów aut terenowych, którzy w ramach samopomocy chętnie i zwykle bezinteresownie wspierają się w takich sytuacjach. To działa! Warto jednak pamiętać o tym, żeby samemu też pomagać innym – bez tego za jakiś czas tego typu grupy znikną!