• Policjanci często mierzą prędkość z dużej odległości
  • Wielu błędów w pomiarach, a co za tym idzie – też i mandatów, można by uniknąć, gdyby policjanci używali mierników zawsze zgodnie z instrukcją obsługi
  • Przy małym ruchu nie licz na ostrzeżenie o kontroli

Uprzedzając ataki krytyków, szczególnie tych, którzy nie przeczytają tekstu do końca – nie chodzi o to, żeby pomagać piratom drogowym w unikaniu mandatów! Radzimy, jak nie doprowadzić do sytuacji, kiedy zostaniemy surowo ukarani za wykroczenie, którego nie popełniliśmy albo popełniliśmy zupełnie nieświadomie, np. wskutek niedbałego oznakowania drogi. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że żeby nie dostać mandatu, wystarczy jeździć przepisowo. Niestety, w polskich realiach wcale nie gwarantuje to sukcesu – przepisy są często tak zawiłe i niejasne, że trudno ich przestrzegać, oznakowanie dróg pozostawia wiele do życzenia, a i policyjnym pomiarom też można wiele zarzucić. O kosztowną wpadkę szczególnie łatwo w sezonie urlopowym – tam, gdzie jeździmy na co dzień, z reguły znamy już potencjalnie niebezpieczne miejsca.

Sytuacja z życia wzięta: droga wjazdowa do jednego z większych miast na Mazowszu. Trasa na pierwszy rzut oka wygląda jak droga szybkiego ruchu, ale w pewnym momencie pojawia się na niej, wraz z terenem zabudowanym, ograniczenie do 50 km/h. Tuż za początkiem terenu zabudowanego – a jakże! – radiowóz z załogą wyposażoną w laserową „suszarkę”. Na brak klientów narzekać nie mogą, od razu widać, że nie interesują ich ci, którzy przekraczają prędkość o 10-15 km/h, lecz polują raczej na „grubszego zwierza”, czyli na tych, którym można zatrzymać prawo jazdy i wystawić wysoki mandat.

W tym konkretnym miejscu nie jest to wcale trudne, i to nie zawsze dlatego, że kierowcy celowo łamią aż tak bardzo przepisy. Czasem to kwestia nieuwagi i... złych nawyków. Chwila rozproszenia wystarczy, żeby znak informujący o początku terenu zabudowanego został przez ułamek sekundy przesłonięty przez przejeżdżającą ciężarówkę, a już kierowca całkiem nieświadomie narazi się na surową karę i trzy miesiące bez auta.

Złe nawyki? Większość kierowców, nawet spośród tych, którzy starają się jeździć przepisowo, zdejmuje nogę z gazu lub hamuje dopiero w chwili, kiedy mija znak, który wprowadza ograniczenie prędkości. To oznacza, że przez kilkadziesiąt, a czasem nawet kilkaset metrów jadą zbyt szybko. „Panie władzo, ale ja właśnie hamowałem” – to jedno z popularniejszych, choć zupełnie nieskutecznych tłumaczeń w rozmowie z policjantami.

Tymczasem funkcjonariusze doskonale znają złe przyzwyczajenia kierowców i bardzo często wykonują pomiary prędkości albo na samym początku ograniczenia prędkości, albo tuż przed jego końcem, kiedy niemal wszyscy zaczynają przyspieszać. Warto więc uświadomić sobie, że policyjne mierniki mają zasięg kilkuset metrów (choć pomiary wykonywane z tak dużych odległości mogą być bardzo niedokładne, a przede wszystkim nie zawsze wiadomo, którego pojazdu dotyczą), zatem to, że policjant stoi w pewnej odległości np. od początku terenu zabudowanego, nie oznacza, że nie mierzy prędkości auta, które właśnie mija znak!

Po raz kolejny polecamy korzystanie z legalnych „ostrzegaczy”, np. w postaci specjalnych aplikacji na smartfony lub funkcji w nawigacjach – wcale jednak nie dlatego, że pozwalają one bezkarnie łamać przepisy. W praktyce uspokajają one wyścigowe zapędy wielu kierowców, bo nie dość, że często przypominają o obowiązujących ograniczeniach prędkości, to na dodatek generują znacznie więcej alarmów, niż tak naprawdę jest kontroli.

Nie zakładaj tolerancji policyjnych urządzeń

Foto: Szypulski Piotr / Auto Świat

Mandaty w Polsce na tle kar w innych europejskich krajach nie są przesadnie wysokie, szczególnie dla majętnych kierowców. Bardziej dolegliwa okazuje się np. utrata prawa jazdy na 3 miesiące za przekroczenie prędkości o więcej niż 50 km/h w terenie zabudowanym. Wielu kierowców myśli, że jeśli będą jechali wolniej niż 100 km/h, to skończy się na mandacie. To często błędna kalkulacja!

Po pierwsze: wynika ona z błędnego założenia, że policyjny sprzęt mierzy prędkość absolutnie precyzyjnie. W to nie wierzy już nawet znaczna część policjantów. W przypadku pomiarów wykonywanych za pomocą widorejestratora na krótkim, kilkudziesięciometrowym odcinku drogi „pomyłkę” wynoszącą kilka czy nawet kilkanaście km/h można uznać za niewielką. Oczywiście, dzięki zapisowi wideo da się całą sprawę później w sądzie wyprostować przy pomocy biegłych, którzy przeanalizują nagranie. Tyle że na pewno nie przed upływem 3 miesięcy!

Po drugie: w miejscach, w których policjanci szczególnie chętnie mierzą prędkość, ograniczenie jest inne, niż się to wielu kierowcom wydaje, np. do 40, a nie do standardowych 50 km/h. „Dziewięćdziesiątka” też wystarczy, żeby stracić prawo jazdy!

Korzystaj z nawigacji i ostrzegaczy, ale nie ufaj im bezgranicznie

Nawet jeśli znasz drogę, w trasie korzystaj z nawigacji. Jednak nie z tej fabrycznie zamontowanej w samochodzie! Użyj nawigacji na smartfona lub innej, akcesoryjnej, ale takiej, która na bieżąco łączy się z internetem i ma funkcję ostrzegania o utrudnieniach na drodze, niebezpiecznych miejscach, fotoradarach oraz o kontrolach prędkości. Większość takich aplikacji ma też funkcję informowania o ograniczeniu prędkości na danym odcinku i ostrzegania kierowcy o tym, że jedzie zbyt szybko. Dobrym sposobem na zmniejszenie ryzyka mandatu są też „ostrzegacze”, np. Rysiek, Yanosik lub Coyote, dostępne w formie aplikacji bądź osobnych urządzeń. Ale uwaga! Takim sprzętom nie można bezgranicznie ufać – dane o kontrolach nie zawsze są aktualne i pełne. O ile dane o radarach stacjonarnych są niemal zawsze wiarygodne (niektórzy dostawcy oprogramowania nie informują o kamerach na czerwonych światłach!), o tyle w przypadku „lotnych” kontroli informacje pochodzą przede wszystkim ze zgłoszeń użytkowników – na mało uczęszczanych, bocznych trasach prawdopodobieństwo, że przed nami jechał ktoś z takim samym „ostrzegaczem”, jak nasz, i zgłosił kontrolę, nie jest wcale duże.

Uwaga! To, że nawigacje – a coraz częściej też i same auta – informują o ograniczeniach prędkości, wyświetlając odpowiednią ikonkę, nie znaczy, że zawsze można im zaufać. Często dane są albo nieaktualne, albo nieprawdziwe. To samo dotyczy przebiegu tras – to, że nawigacja mówi, że mamy jechać np. prosto, nie znaczy, że znaki na to pozwalają. Tłumaczenie, że przejechaliśmy przez zakaz, bo tak nam poleciła nawigacja, może policjantów co najwyżej rozbawić.

A co z CB-radiem? Moda na te urządzenia w ostatnich latach wyraźnie osłabła. Ma to swoje plusy, bo teraz znów z tej formy komunikacji korzystają głównie profesjonaliści, którzy mniej zaśmiecają eter – ale też mniej niż kiedyś można się dowiedzieć.

Nie daj się podpuścić

Foto: archiwum / Auto Świat

Ktoś siedzi ci na ogonie? Nie próbuj go zgubić ani przyspieszyć powyżej ograniczenia, żeby zrobić mu miejsce – to może być radiowóz z wideorejestratorem i załogą potrzebującą sukcesów do statystyki. Nie licz na to, że patrząc w lusterka, rozpoznasz nieoznakowane auto policyjne – flota „niebieskich” jest bardzo zróżnicowana, czasem można się naprawdę zdziwić. Piratujące BMW serii 3 to często właśnie drogówka na polowaniu! Dodatkowy problem: funkcjonariusze często korzystają z takiego sprzętu w sposób nie do końca prawidłowy, wykonując pomiary z kilkuset metrów – są one obarczone olbrzymim ryzykiem błędu, ale za to kierowca nie ma w zasadzie żadnych szans, żeby zauważyć, że jedzie za nim radiowóz.

Nie czujesz się winny? Nie przyjmuj mandatu, ale...

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Jeśli zostałeś zatrzymany, ale uważasz, że wcale nie popełniłeś zarzucanego wykroczenia albo że było ono niższe, niż twierdzi funkcjonariusz, lub po prostu nie zgadzasz się z wysokością nałożonej kary, masz zawsze prawo do odmowy przyjęcia mandatu – powinieneś zresztą zostać poinformowany o tym przez funkcjonariusza. W takiej sytuacji sprawa z reguły trafia do sądu, który ocenia zebrane dowody. Możesz też mieć szczęście – czasem zdarza się, że na hasło: „nie przyjmuję mandatu” policjant powie: „a jedź Pan, to ja Pana pouczam”, bo nie chce mu się przygotowywać dokumentacji dla sądu ani być wzywanym na sprawy.

Takie przypadki to jednak nie reguła! Na taką pobłażliwość na pewno nie masz co liczyć, gdy wdasz się w kłótnię z funkcjonariuszem, będziesz podważał jego kompetencje albo spróbujesz go zastraszyć, powołując się na swoje znajomości. Jeśli nie chcesz przyjąć mandatu, to nie wdawaj się z funkcjonariuszem w dyskusję i nie zdradzaj mu też szczegółów twojej ewentualnej linii obrony.

Nie przyjmuję mandatu, bo mierzył Pan na zakręcie i ze zbyt dużej odległości, a miernik nie ma nalepek homologacyjnych – jeśli powiesz coś takiego, możesz być niemal pewien, że funkcjonariusze tak przygotują dokumentację, m.in. zapiski w notatnikach służbowych, żeby sąd uznał, że wszystko było w porządku, a w ostateczności znajdą jeszcze kilka innych powodów, żeby ukarać kierowcę.

Zamontuj wideorejestrator w aucie

Foto: Auto Świat

Jeśli nie chcesz przyjąć mandatu, to z reguły jesteś w gorszej sytuacji niż policjant – on ma najczęściej odczyt z atestowanego, legalizowanego urządzenia (inna sprawa, czy poprawnie użytego) i partnera, który potwierdzi przed sądem obciążające ciebie zeznania. Twoje zeznanie – jako osoby obwinionej, która przecież może kłamać, żeby oczyścić się z zarzutu – przeciwko zeznaniom dwóch stróżów prawa.

W takiej sytuacji dobrze jest mieć mocniejsze dowody, np. nagranie z kamerki samochodowej. Jednak uwaga! Takie nagranie to broń obosieczna – może też dokumentować nasze wykroczenia, warto więc film uważnie obejrzeć, zanim przedstawimy go jako dowód! Kolejny problem: jeśli kamera jest zamontowana w widocznym miejscu, to trzeba się liczyć z tym, że funkcjonariusz będzie się zachowywał jak najgorszy służbista, żeby nikt mu później nie zarzucił, że był przesadnie pobłażliwy.

Naszym zdaniem

Czujność bardzo popłaca! Jeśli droga wygląda na taką, po której da się szybko pojechać, ale obowiązuje na niej ograniczenie prędkości do 50 km/h lub mniej, to prawdopodobieństwo, że za rogiem czai się policjant z „suszarką”, jest bardzo wysokie.