• Uważają, że wolno im wyprzedzać przy ciągłej linii
  • Myślą, że dosiadają rakiety balistycznej z hamulcem spadochronowym
  • Pokazują młodym, że przestrzeganie przepisów jest dla frajerów

Pomysł wydawał się znakomity: po co motocykliści mają ryzykować, jeżdżąc między samochodami w korkach, skoro mogą używać najczęściej pustego pasa dla autobusów? Rozładujemy korki, ochronimy motocyklistów przed nieroztropnymi manewrami kierowców innych pojazdów. Wszyscy będą zadowoleni.

Na pewno?

Wydawało się, że tak. W Warszawie doświadczamy właśnie okresu próbnego takiego rozwiązania. Sam, choć motocyklem nie jeżdżę, optowałem za jego wprowadzeniem. Po co motocykle mają hałasować i smrodzić, przebijając się przez stojące (i też smrodzące) auta, skoro mogą spokojnie pojechać pasem dla autobusów?

Korka z tego raczej nie będzie, bo musielibyśmy przeżyć w stolicy inwazję fanów silników tłokowych na dwóch kołach. A skoro motocykliści dostaną wolną drogę, to można liczyć, że nie będą się śpieszyć, bo i tak buspasem dojadą na miejsce nieporównywalnie szybciej, niż przeciskając się między autami.

I to był przesadny optymizm. Niestety. A miało być tak pięknie.

Problem okazał się prozaiczny – część motocyklistów gardzi przepisami nawet na pasach dla autobusów. Cierpliwość nie jest ich mocną stroną. Najwyraźniej nie uważają się też za składnik ekosystemu miejskiego ruchu, skoro nie respektują praw, jakim z własnej woli, z rozsądku, poddają się kierowcy pojazdów wielośladowych.

Jest to nie tylko przykre ze społecznego punktu widzenia, ale i niebezpieczne. Oto trzy podstawowe sytuacje, w których wpuszczenie motocyklistów na buspasy przyniosło dodatkowe, niespotykane dotąd na masową skalę ryzyko. I wszystkie te sytuacje nie miałyby miejsca, gdyby nie zamiłowanie do prędkości.

1. Wyprzedzanie autobusów na buspasie.

Autobusy, jadące po wyznaczonych dla siebie, pustych pasach, i tak jeżdżą dość szybko, często też nieprzepisowo. Ale nawet najbardziej napędzony autobus nie dorówna dynamiką motocyklowi. Nie przyspieszy jak rakieta i nie dowiezie do celu z prędkością światła.

Patrząc na temat rozsądnie, motocykliści z radości, że nie muszą balansować z prędkością pieszego między stojącymi w korku autami, mogliby uszanować przepisy i jechać za autobusem. Tym bardziej że często buspasom towarzyszą zatoki dla autobusów na przystankach – tam przecież można bez ryzyka wyprzedzić autobus.

Tak się jednak nie dzieje.

Dzieje się za to coś innego – śmigające jednoślady na warszawskich trasach wyprzedzają jadące po buspasach autobusy. Że dzieli je od sąsiednich pasów ciągła linia? Nic to – jednoślad przekracza tę linię przecież tylko dwoma kołami, więc przewinienie jest o połowę mniejsze, niż w przypadku samochodu.

Ba, to właściwie nie jest przewinienie – to po prostu taki styl jazdy. Sygnatura motocyklisty. Portret jego ego, awatar jego psychiki. Po co szanować przepisy? Po co szanować innych kierowców, nie przekraczających linii ciągłej?

Po co wykazywać dojrzałość i legitymować się elementarną umiejętnością dobrego kierowcy, jaką jest stosowanie się do obowiązujących przepisów?

Przecież nikt nie złapie motocyklisty. Nie ma kary – nie ma winy.

Tak zapewne będzie, jeżeli nadal będziemy w Polsce uważali przestrzeganie przepisów za frajerstwo, a ich naginanie za szpan i dobry styl prawdziwego drogowego twardziela. Tylko czy tej twardości wystarczy, kiedy np. wyprzedzany autobus będzie coś omijał i zahaczy motocyklistę?

Kiedy ginie człowiek, to jego „twardość” nie ratuje ani jego, ani jego bliskich.

2. Jak wjechać na pas dla autobusu?

No jak to… Normalnie!

Tylko teraz wyobraźcie sobie, że autobus jedzie 100 km/h. I tych autobusów jest więcej. Dodatkowo, są to modele wyposażone w system kamuflażu, bo zamiast wielkiej, żółto-czerwonej budy, widać małego, zwykle ubranego na czarno ludzika, siedzącego okrakiem na silniku i prowadzącego przednie koło zza owiewki.

Innymi słowy: próbujecie dostać się np. z Wisłostrady na Trasę Łazienkowską i musicie wjechać na pas dla autobusów, bo to jedyna możliwość. A tam pędzą motocykle. Żeby wpasować się w „flow” ruchu na tym pasie, trzeba by było mieć dynamikę przyzwoitego motocykla, to znaczy…

Prowadzić auto o mocy 400-700 KM. Macie takie?

Ktoś może powiedzieć: super, ale cały ten wywód to bujda na resorach, bo przecież gdyby tam jeździły autobusy, to i tak trzeba by je było przepuszczać.

Tak. Ale po pierwsze autobus lepiej widać. Nieporównywalnie lepiej. Po drugie, jedzie on zazwyczaj wolniej od motocykla – wedle przepisów nie powinno tak być, ale w Polsce, z jakiegoś powodu, ta zasada nie występuje. Szybszy pojazd jedzie szybciej, wolniejszy wolniej, chociaż prędkość maksymalna obu jest wielokrotnością prędkości dopuszczalnej na danym odcinku drogi.

Wreszcie po trzecie, jeżeli ktoś się zagapi, to pasażerowie autobusu mają szanse przeżycia, podobnie jak pasażerowie auta, które będzie się nie dość szybko rozpędzało i najedzie na nie rozpędzony autobus. Jeżeli nie zauważymy pędzącego motocykla, to jego kierowca nie ma szans w starciu z samochodem, chyba że będzie miał bardzo dużo szczęścia i porządne ochraniacze, a nie jeansy.

Pasy dla autobusów w wielu miejscach pozwalały w miarę płynnie wjechać na trasę, dawały miejsce na rozpędzenie się, właśnie dlatego, że autobusy pojawiały się rzadko i były widoczne z bardzo dużej odległości.

3. Różnica prędkości.

To jest argument nie do obalenia. Nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć, jak istotna na drodze jest różnica prędkości między pojazdami. Jeżeli jezdnia ma nawet trzy pasy i wszystkie auta poruszają się z bardzo podobną prędkością, to sytuacja z punktu widzenia kierujących jest niemal statyczna. Pojazdy owszem, jadą, mogą nawet jechać szybko, ale w relacji między nimi nic się nie zmienia.

A teraz wyobraźcie sobie autostradę.

Chcecie wyprzedzić jadącego z przepisową prędkością prawym pasem TIR-a. Wedle przepisów on nie może pędzić 140 km/h, nawet gdy silnik i zdjęta blokada mu na to pozwalają. A tymczasem lewy pas pędzi 150 km/h, bo każdy wie, że policja toleruje do 10 km/h przekłamania licznika.

Aby zmienić pas, musisz znacznie, znacznie przyspieszyć. Jedziesz tak kilometrami, szukając swojej szansy. I wiesz co?

To jeszcze nie jest takie złe.

Bo w mieście, kiedy jest korek, nie jedziesz do przodu, tylko stoisz w miejscu, oczekując, aż pędzące buspasem motocykle pozwolą Ci na zmianę pasa i zjazd z trasy. Czekasz i czekasz i czekasz…

Na nagłe rozpędzenie się tak, by dorównać im tempa i nie zmusić do hamowania, nie masz szans. W jezdni nie wbudowano parowej katapulty z lotniskowca. Czekanie frustruje, skłania więc i Ciebie do nieprzepisowych zachowań, jeżeli trwa wystarczająco długo – każdy w końcu dostrzega bezsens stania w korku.

Plus kwestia bezpieczeństwa – kiedy przecinając pas dla autobusów popełnisz błąd i zajedziesz nieprzepisowo rozpędzonemu motocykliście drogę, prawdopodobnie go zabijesz. Nawet, jeżeli ktoś rozgrzeszy motocyklistę i uzna, że to Twoja wina, jemu to już nie pomoże. Tu działa tylko bezwzględnie implementowana prewencja.

Bonus – podsumowanie.

Drodzy motocykliści, "rządzący" na buspasach. Spróbujcie postawić się w roli młodych kierowców, dla których jesteście przykładem. Imponują im Wasze przyspieszenia, jazda na tylnym kole, trzykrotne przekroczenia prędkości na osiedlowych uliczkach. Oni chcą być tacy, jak Wy. Też będą kiedyś tak ryzykować. Naprawdę chcecie mieć ich na sumieniu, kiedy coś im się stanie?