Trzeba sporo odwagi, determinacji i wiary we własne siły, aby zdecydować się na start w ponad-tygodniowym maratonie off-roadowym, w którym długość odcinków specjalnych wynosi blisko 1000 km. Transgothica Maraton, rajd ze startem w Toruniu a metą w Bytowie, był wyzwaniem, które mogło wystraszyć nawet najtwardszych zawodników. Nieznana dotąd formuła rajdu, długa trasa, niepewna pogoda to czynniki, które z powodzeniem mogłyby usprawiedliwić absencję na linii startu. Stało się jednak odwrotnie – do Torunia przybyło 40 załóg. Okazało się, że organizatorzy, Viola i Andrzej Derengowscy, cieszą się wśród off-roaderów ogromnym kredytem zaufania, który zdobywali przez lata, tworząc bardzo ceniony przez uczestników rajd Magam Trophy.
Rajdu podobnego do Transgothica Maraton w naszym kraju dotąd jeszcze nie było (choć zmiany w tym kierunku zapowiadał Great Escape Rally zorganizowany wiosną przez Alberta Gryszczuka). Na starcie spotkali się tu off-roaderzy wyspecjalizowani w walce z ciężkimi przeszkodami terenowymi (klasa Trophy) z kierowcami, którzy kochają duże prędkości (klasa Cross-country). Większość trasy dla obydwu klas była identyczna, ale na kierowców jadących w Trophy co pewien czas czekały trudne przeszkody przeprawowe wymagające np. użycia wyciągarki.
Jak na premierę rajdu obsada była imponująca. Na start zdecydowali się zarówno czołowi off-roaderzy przeprawowi, m.in. Marek Schwarz i Robert Kufel, jak i doświadczeni "Dakarowcy": Jarosław Kazberuk czy Rafał Marton. Nikomu nie trzeba również przedstawiać Wojciecha Polowca, Tomka Traskiewicza czy Wojciecha Tolaka. W klasie quadów szykował się pasjonujący pojedynek Pawła Deżakowskiego i Jacka Bujańskiego. Rękawicę polskim zawodnikom zdecydowali się rzucić znakomici Duńczycy, którzy przybyli do nas w liczbie 8 załóg.
Wyznaczenie 1000-kilometrowej trasy terenowej z Torunia do Bytowa na pierwszy rzut oka wydaje się karkołomnym zadaniem, okazało się jednak możliwe. Roadbook prowadził zawodników głównie przez lasy i poligony wojskowe, a po drodze nie brakowało atrakcji. Już pierwszy etap na piaszczystym poligonie wzbudził entuzjazm wśród zawodników: "Czułem się prawie jak w Afryce" – zachwycał się Jarek Kazberuk, który w Dakarze startował trzykrotnie. Następnego dnia zawodnicy mieli za zadanie przeprawić się przez wody… Wisły! Choć było to jedynie starorzecze, ono również sprawiło wiele kłopotów.
Największym wyzwaniem dla uczestników był etap maratoński, liczący ponad 250 km. Taki dystans jest męczący, gdy podróżuje się asfaltem, a co dopiero, gdy trzeba zmagać się z błotem, piachem i upałem, jednocześnie uważnie nawigując. Dla niektórych walka z bezlitosnym Hannibalem (tak ochrzczono etap) zajęła kilkanaście godzin. Magda Gadaj do ostatniego oesu wystartowała już przy zapadającym zmroku i szczęśliwie dotarła do mety tuż przez północą. Choć była zmęczona, uśmiech nie schodził z jej twarzy. "Z przyjemnością pojechałabym dalej!" – mówiła pełna entuzjazmu.
Im dłużej trwał rajd, tym było trudniej, gdyż narastające "zmęczenie" maszyn szło w parze z potęgującym się wyczerpaniem zawodników, dla których jedynym pocieszeniem było lazurowe niebo widniejące nad głowami. Gdyby spadł deszcz, zawody zamieniłyby się w katorgę. Choć rajd trwał wiele dni, losy zwycięstwa w poszczególnych klasach samochodów do samego końca nie były przesądzone. W grupie Trophy pasjonujący pojedynek stoczyli Robert Kufel i Marek Schwarz (oczywiście przy nieocenionej pomocy pilotów). W klasie Cross-country triumfowała rodzinna załoga Odejewskich, za którymi aż do mety trwał pościg Wojciecha Tolaka i Konrada Sobeckiego.
Transgothica Maraton 2009 zdobyła uznanie zawodników, którzy obiecali, że na start w przyszłorocznej edycji będą namawiać swych kolegów z Europy Zachodniej. Zapowiada się ostra międzynarodowa rywalizacja.