Jeśli chciałbyś przystąpić do pozwu przeciwko VW, wpłać na początek 500 zł „opłaty kancelaryjnej”. Potem dojdą opłaty sądowe, koszty biegłych – wyjdzie nawet kilka tysięcy złotych. Jeśli sąd pozwoli, dostaniesz odszkodowanie pomniejszone o 20 proc. Alternatywą jest bezkosztowe przystąpienie do pozwu, ale wtedy w razie wygranej dzielisz się ze spółką pół na pół. Niestety, wygrana jest mało prawdopodobna, a w każdym razie – odległa.

Pierwsza rzecz to adresat pozwu: zgodnie z polskim prawem za wady towaru odpowiada sprzedawca, czyli diler, a nie producent. Ten, kto kupił auto w Szczecinie, zgłasza roszczenia do dilera ze Szczecina, a ten, co kupił Volkswagena w Warszawie, pozywa warszawskiego sprzedawcę. Ścieżka jest przetarta – wymuszone pozwem obniżenie ceny można uzyskać nawet po kilku latach od zakupu auta. Autorzy pozwu zbiorowego skarżą jednak niemieckiego producenta, który z pewnością będzie dowodził (o ile sąd w ogóle przyjmie sprawę), iż nie jest właściwym adresatem roszczeń. Powie: idźcie do dilerów, a jeśli będą stratni, to my się z nimi rozliczymy!

Trudne też będzie oszacowanie rzeczywistych strat „poszkodowanych”. O ile w USA – kraju świadomych ekologicznie konsumentów wspieranych przez rządowe agencje – auta podpadające pod aferę faktycznie straciły na wartości, o tyle w Polsce – wcale nie! Statystyczny polski nabywca diesla nie zastanawia się, czy jego pojazd wydala nadmierną ilość tlenków azotu. To źle, ale dla sądu kwestia słuszności jest drugorzędna. Liczy się to, czy powód jest faktycznie poszkodowany i w jakim zakresie. Skoro auta jeżdżą normalnie, oszukane może czuć się najwyżej państwo, które wymaga, żeby samochód spełniał określone normy emisji. Ale jego użytkownik?

Prawnicy w imieniu poszkodowanych chcą od koncernu z Wolfsburga po 30 000 zł. To nierealne, choćby dlatego, że każdy samochód miał inną cenę i każdy poniósł – jeśli w ogóle – inną stratę. Alternatywnie poszkodowani chętnie przyjmą nowe auta za stare. To możliwe, jeśli ktoś świadomie wybrał ekologiczną wersję samochodu, poświęcając walory użytkowe na rzecz ochrony środowiska. Ale to jest materiał na pozew prywatny, a nie zbiorowy.

Prawnicy argumentują między innymi tym, że samochody po naprawie przez koncern będą miały obniżone osiągi. To jest prawdopodobne (prawie pewne), lecz to dla sądu żaden dowód – dopóki nie przeprowadzono akcji serwisowej, stopień „poszkodowania” jest niemierzalny.

Znam wielu bardziej „poszkodowanych przez VW” – ludzi, którym rozsypały się niedopracowane silniki po 3-4 latach. Tyle że skończyła się rękojmia i producent wysłał ich „na drzewo”. Wątpię, by teraz było inaczej.

Naszym zdaniem

Oszukane przez Volkswagena może być państwo, wymagające przestrzegania norm, które zostały pogwałcone. A właściciele tych aut? Nie bardziej niż ja, który wdycham te same spaliny.