- Otwartą kwestią pozostaje kontrola punktów ładowania na prywatnych posesjach. Trzeba spełnić warunki związane z usługą ładowania i jej rozliczaniem
- Andrzej Ziółkowski, prezes UDT, ostrzega, że gdyby doszło do wybuchu stacji dużej mocy, to wówczas istnieje ryzyko wielkiego zagrożenia dla ludzi
- Brak wniosku lub negatywna opinia UDT oznacza, że stacja musi zostać natychmiast wyłączona z eksploatacji
Czas biegnie nieubłaganie. Od 20 lipca trwa wielkie odliczanie dla właścicieli stacji ładujących samochody elektryczne. Zgodnie z nowym rozporządzeniem mają oni 12 miesięcy na zgłoszenie wniosku o kontrolę stacji i uzyskanie pozytywnej opinii Urzędu Dozoru Technicznego. Brak wniosku lub negatywna opinia oznacza, że stacja musi zostać natychmiast wyłączona z eksploatacji. Czy zatem po 30 lipca 2020 roku z mapy punktów ładowania zniknie wiele istniejących placówek?
Andrzej Ziółkowski, prezes UDT, w wywiadzie dla portalu Wnp.pl ostrzega, że gdyby doszło do wybuchu stacji dużej mocy, to wówczas istnieje ryzyko wielkiego zagrożenia dla ludzi (nie zapominajmy, że bardzo groźne są także istniejące transformatory w podstacjach energetycznych). Stąd inspektorzy mają m.in. zwracać uwagę na odpowiednie zabezpieczenia, szczególnie w przypadku większej mocy.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami inspektorzy UDT mają skontrolować dotychczas wybudowane stacje. W przypadku nowych punktów wymagana jest weryfikacja w ramach badania wstępnego, a następnie po każdej naprawie lub modernizacji.
Otwartą kwestią pozostaje kontrola punktów ładowania na prywatnych posesjach. Według przepisów weryfikacja dotyczy takich punktów, gdzie zastosowano urządzenie z oprogramowaniem przystosowanym do usług ładowania i rozliczania. Jeśli zatem przydomowy moduł, tzw. Wallbox, spełnia powyższe warunki, to wówczas należy zgłosić go do UDT. A to oznacza wydatek ok. 800 zł za wstępne badanie techniczne oraz stawkę ok. 160 zł za godzinę pracy inspektora podczas tzw. badania technicznego eksploatacyjnego.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo