Kiedyś evergreenem było kombi w dieslu do 20 tys. zł, a nam w programie najlepiej oglądały się Passaty. Dzisiaj najczęściej powtarzające się kwoty wzrosły do 30-40 tys. zł, a Volkswagena zastąpiła Skoda, ale nie to jest największą zmianą. Tą ostatnią jest to, że coraz mniej osób szuka samochodu z silnikiem wysokoprężnym.

Samochody muszą być dzisiaj coraz bardziej uniwersalne, fot. AK
Samochody muszą być dzisiaj coraz bardziej uniwersalne, fot. AK

Diesle wysokiego ryzyka

Wiedza o tym, że utrzymanie używanego silnika wysokoprężnego może słono kosztować stała się powszechna. Przyczyniły się do tego nie tylko artykuły w prasie i Internecie, ale przede wszystkim nasze doświadczenie. Wielu z nas bowiem zdarzyło się kupić używane auto z silnikiem diesla, które miało nam przynieść oszczędności a okazało się bardzo drogie w naprawach. Zamiast 700 zł za sprzęgło musieliśmy wydać kilka tysięcy, a to przecież nie jedyna awaria, która nam się przytrafiła. Dlaczego tak się stało? Można założyć, że z nowoczesnymi silnikami wysokoprężnymi nie ma problemów zwykle do 150 tys. km (oczywiście są wyjątki i w jedną i w drugą stronę). Niemiec, czy Francuz, który kupuje diesla i płaci za niego więcej, zwykle przekracza tę granicę zanim sprzeda kilkuletnie auto. Potem trafia ono do handlarza, który, aby pojazd był konkurencyjny na rynku wtórnym w Polsce cofa licznik. Kupujemy kota w worku licząc na niskie spalanie, a w nim kolejno padają turbosprężarka, dwumasowe koło zamachowe, pompa wtryskowa i zapycha się filtr cząstek stałych. Gdy mamy pecha i jest to niezbyt popularny kilkuletni  Japończyk, już w połowie tej listy osiągamy wartość naszego używanego auta. Łatwiej przeboleć 2000 zł więcej na paliwo, niż kilka tysięcy na łatanie dziur pod maską co miesiąc.

Dla jeżdżących dużo w trasie diesel wydaję się być niezastąpiony, fot. AK
Dla jeżdżących dużo w trasie diesel wydaję się być niezastąpiony, fot. AK

Benzyna bez przyszłości?

Dla tych, którzy poruszają się wokół włąsnej dzielnicy różnica w wydatkach na benzynę i olej napędowy nie stanowi aż takiego problemu, ale są przecież kierowcy, którzy codziennie musza pokonać kilkadziesiąt lub nawet kilkaset kilometrów. Oni też boją się dużych wydatków związanych z silnikiem diesla, dlatego szukają samochodów z silnikami, które dało by się zagazować. Zwykle najlepiej nadają się do tego wolnossące silniki ośmiozaworowe. Idealnym jest np. silnik Volkswagena 1.6 o mocy około 100 KM. To teraz wejdźcie na strony producentów i poszukajcie, kto jeszcze ma ofercie tego typu nieskomplikowane silniki. Bez sprawdzania zaryzykuję tezę, że może Mazda lub Toyota mają proste konstrukcyjnie silniki szesnastozaworowe. Króluje tendencja mniej cylindrów więcej osprzętu – czyli coraz więcej trzycylindrowych silników o małej pojemności i co za tym idzie niższej żywotności, wzbogaconych potencjalnie awaryjnym osprzętem w stylu turbosprężarek. Jeśli dodać do tego fakt, że gros aut kupowanych przez floty w Polsce (a to one najwięcej kupują) to diesle, może się okazać w przyszłości, że wolnossące benzynowe silniki to towar mocno deficytowy i być może trzeba będzie na siłę wrócić do używanych, skomplikowanych i drogich w naprawie  diesli. No chyba, że wreszcie rozwiną się napędy alternatywne. A o tym już wkrótce!

Adam Kornacki TVN Turbo