Nie przypominam sobie, żeby wspominano o tym w programie wyborczym zwycięskiej partii. Nie pamiętam też, żebym wyrażał zgodę na wydawanie przez Ministerstwo Pajacyków i Pompek resztki moich pieniędzy na serię apodyktycznych reklam telewizyjnych mających uczynić moje życie mniej przyjemnym. Na znak protestu postanowiłem więc rzucić picie.

Tak jak większość ludzi w moim wieku, wieczorami wypijam zwykle butelkę wina; w rezultacie rano cierpię przeważnie na lekki „uślizg sprzęgła”, który ustępuje dopiero po wypiciu kawy, połknięciu kilku nurofenów i spędzeniu paru spokojnych chwil na lekturze gazet.

I w ogóle mi to nie przeszkadza. Nie mogę jednak powiedzieć tego samego o moim brzuchu, który pod wpływem alkoholu przybiera dość zabawny wygląd – jakbym upchnął pod koszulą cały księżyc. Mój brzuch staje się tak ogromny, że kiedy pochylam się, by zawiązać sznurówki, zaczyna napierać na moje płuca z taką siłą, że nie mogę złapać tchu.

Kiedy biegnę, mój brzuch przeistacza się w gigantyczne wahadło, przelewając się z prawa na lewo z taką dynamiką, że czasem odnoszę wrażenie, jakby lada moment miał zerwać się z uwięzi. Doszedłem zatem do wniosku, że muszę się go pozbyć, a jeśli przy okazji uda mi się wsadzić palec w oko naszemu aroganckiemu rządowi – tym lepiej. I właśnie dlatego zdecydowałem się odstawić alkohol.

Nadszedł pierwszy wieczór. Wcale nie odczuwałem potrzeby napicia się wina. Nie jestem alkoholikiem w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Moje ręce były jednak odrobinę niespokojne, zupełnie jakby nagle stały się zbędne. Potrzebne im było jakieś zajęcie. Potrzebowały szklaneczki, którą mogłyby czule objąć – ale czym by tu ją napełnić?

Może mlekiem? Cudowny pomysł. Mleko to mój ulubiony napój. Sęk w tym, że jest jeszcze bardziej tuczące od wina i picie go o siódmej wieczorem wydało mi się niewłaściwe. Woda? Nie. To najgłupszy pomysł pod słońcem. Woda to powietrze w płynie. Coś gazowanego? To zbyt rakotwórcze. Pomyślałem o herbacie, ale aż tak stary jeszcze nie jestem; soku pomidorowego w ogóle nie brałem pod uwagę, ponieważ jego podstawowym zastosowaniem jest leczenie dolegliwości, na którą miałem już nigdy więcej nie zapaść.

Pojechałem więc do supermarketu, gdzie odkryłem, że wszystkie napoje bezalkoholowe przeznaczone są dla ludzi, którzy albo chcą zwalczyć senność, albo mają cztery lata. Na półkach stały rzędy opakowań z idiotycznymi, limonkowo-zielonymi etykietami i zawartością, która żywcem pochodziła z rekwizytorni serialu Doctor Who.

Zdążyłem już porzucić wszelką nadzieję, kiedy w ostatniej chwili zauważyłem butelkę napoju jęczmiennego Robinsons. o smaku cytrynowym. To był smak mojego dzieciństwa; taki zabutelkowany Dan Maskell. W domu poczułem się tak, jakbym pił gruchanie gołębia grzywacza i odgłosy przejeżdżającego w oddali traktora. Byłem wniebowzięty.

Następny wieczór spędzałem poza domem i okazało się, że żaden bar ani restauracja nie serwuje napoju jęczmiennego Robinsons. Musiałem więc wymyślić coś innego.

Kilka godzin później wciąż się zastanawiałem, tymczasem moi znajomi zaczęli chwiać się na nogach i zrobili się nadzwyczaj gadatliwi.

I wtedy dotarło do mnie, na czym polega największy problem z niepiciem w pijącym towarzystwie. Kiedy jesteście jedyną trzeźwą osobą, wszyscy pozostali wyglądają i mówią jak idioci, śmiejąc się przy tym z zupełnie nieśmiesznych rzeczy, na przykład z pierdnięcia. A wy zaczynacie ich nienawidzić każdą komórką waszego ciała.

Zaczynacie też wyobrażać sobie, jak znajomi wyglądaliby bez głów, a ponieważ jesteście trzeźwi, projekcje waszej wyobraźni stają się przerażająco sugestywne.

Zamawiając bezalkoholowego drinka w kulturalnym towarzystwie, postępujecie tak, jakbyście zjawili się na miejscu i zaczęli szlochać. A takie zachowanie rujnuje atmosferę całego spotkania.

Czas spędzony w gronie znajomych powinien być beztroski i wypełniony śmiechem. Ostatnią rzeczą, na jakiej zależy grupie radosnych ludzi, jest towarzystwo kogoś, kto rozprawia o koszmarze dziejącym się w Syrii.

Gdybym kontynuował tę abstynencką hecę, księżyc pod moją koszulą na pewno by się skurczył. Ale straciłbym przy tym wszystkich znajomych i musiałbym pogodzić się z faktem, że już nigdy nie spędzę udanego wieczoru poza domem. Mówię poważnie. Czy przychodzi wam do głowy chociaż jeden niezapomniany wieczór, w czasie którego nie byliście kompletnie narąbani? Nie. Mnie również.

Właściwie to w ogóle przestałbym wychodzić wieczorami, ponieważ presja, by się napić, dołączyć do stada i uznać pierdnięcie za coś zabawnego, jest tak silna, że tysiąc razy łatwiej jest zrezygnować z zaproszenia i zostać w domu. I właśnie dlatego spędziłem w ten sposób kolejne cztery wieczory z rzędu, popijając swój jęczmienny napój, oglądając telewizję i nie robiąc nic ciekawego ze swoim życiem.

Nauczyłem się także czegoś jeszcze: że można cierpieć nie tylko z powodu kaca, ale i z zazdrości o niego. Rano, kiedy urządzacie sobie przebieżkę ze skakanką, napotykacie swoich kolegów, którzy kurczowo uczepili się drzewa lub ulicznej ławki. Wyglądają jak sterta brudnych łachów, a ich twarze mają kolor strusiego jaja.

Ten widok powinien podnieść was na duchu. Skacząc sobie raźno po ulicy, powinniście być w świetnym humorze. Tymczasem czujecie się przybici. Bo wiecie, że o czwartej nad ranem, kiedy wy byliście pogrążeni we śnie – co w zasadzie nie różni się od bycia martwym – wasi koledzy żyli pełnią życia. Gromadzili niezapomniane wspomnienia z wizyty w policyjnej izbie zatrzymań i z kontaktów z bezwstydnymi dziewczynami, podczas gdy wy chrapaliście jak frajerzy. Jeśli po przebudzeniu czujecie się rześcy i wypoczęci, to zupełnie tak, jakbyście umierali z czystym sumieniem i zasobnym kontem w banku. Co oznacza, że zmarnowaliście sobie życie.

Spotykam się dziś z wami w dziesiątym dniu mojego abstynenckiego reżimu. Jest dziewiąta wieczorem, a ja siedzę przy laptopie z lampką wina. Przed chwilą moi znajomi zaprosili mnie do siebie – zamierzam skorzystać z tego zaproszenia i pojawić się w domu nie wcześniej niż o drugiej. A kiedy Top Gear. powróci na wasze ekrany, wiedzcie jedno: co prawda będę wyglądał tak, jakbym połknął ciało niebieskie, ale na mojej twarzy zobaczycie uśmiech człowieka, który cieszy się życiem. Uśmiech człowieka, który wypił drinka.