- W szpitalu miałem dużo czasu na rozmyślania. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to był mój ewidentny błąd, bo kierowca decyduje o tym którędy i jak szybko jedzie. W skałę uderzyliśmy z prędkością 58 km/h (taka prędkość została zarejestrowana) i przy odrobinie szczęścia mogliśmy ją zapewne ominąć, tak jak udało się to większości naszych konkurentów – powiedział Krzysztof Hołowczyc.

- To jest jednak walka z czasem i myśląc o najwyższej pozycji musieliśmy jechać jak najszybciej. Po uderzeniu jeszcze pokonaliśmy około 1 km, ale poczułem, ze nie jest dobrze. Wyszedłem z samochodu i po chwili upadłem. To był koniec.

Najgorzej jest, gdy widzisz, że inni jadą, a ty już nie. Cała nasza praca poszła na marne. Prawie 4 miesiące morderczych przygotowań. Nie tylko naszych, ale mechaników, wykonanie zupełnie nowego samochodu.

Najważniejsze, że prognozy lekarzy nie są takie najgorsze. Oczywiście jestem cały obolały, coś się wykruszyło, mam kilka pękniętych żeber. Lekarze przewidują ok. 3 miesięcy rehabilitacji, a to oznacza, że już pewnie za 1,5-2 miesięcy będę mógł wsiąść do samochodu.

O czym teraz myślę? Moim marzeniem jest start w kolejnym Dakarze.