Mogli czuć się już niemal pewnymi zwycięzcami. Po całotygodniowej walce, podczas której dzielnie odpierali ataki faworytów, Marcin Łukaszewski i Magdalena Duhanik, wystartowali do finałowego etapu jako liderzy. Załoga, o której mało kto słyszał przed zawodami (w ubiegłym roku startowała w rajdach w niższej klasie samochodów), tak naprawdę musiała tylko osiągnąć linię mety. Kilkunastominutowa przewaga nad faworytami Robertem Kuflem i Dominikiem Samosiukiem pozwalała im się czuć w miarę bezpiecznie. Tego rodzaju awarii nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć. Zerwany pasek klinowy unieruchomił Suzuki liderów na ostatnim etapie, a próby jego naprawy spaliły na panewce. Wkrótce popsute auto wyprzedził Grat 2 wiceliderów: Kufla i Samosiuka.
Nie mając już nic do stracenia, pechowa załoga zagrała va banque – ruszyła w pogoń niesprawnym autem. Marzenia o zwycięstwie prysły jednak bezpowrotnie na ostatnim trawersie, tuż przed metą. Suzuki cofając, najechało tylnym kołem na drzewo i… runęło w dół zbocza. Załodze na szczęście nic się nie stało i zdołała ostatecznie ukończyć etap, ale w klasyfikacji końcowej musiała zadowolić się miejscem drugim.
Podobnie jak w poprzednich edycjach Magam Trophy znów stanowił wyzwanie tylko dla najlepszych. Frekwencja była gorsza niż w latach ubiegłych, choć 31 załóg to jak na ten rok niezły wynik. Jak w każdych zawodach długodystansowych nie sztuką byłą zwyciężyć pojedynczy etap (choć wyczyn to znakomity), ale prawdziwym osiągnięciem jest zameldowanie się na mecie. Dodatkowe utrudnienie stanowiła odwrócona kolejność startu na kilku etapach, przez co mocniejsze załogi startowały jako ostatnie i musiały wyprzedzać maruderów.
Całotygodniowy pojedynek dwóch najlepszych załóg był ozdobą tegorocznego rajdu Magam Trophy (24-29 V). Miniaturowe Suzuki wyposażone w niewielkiego diesla długo nie pozwalało się pożreć potężnemu Gratowi z 4-litrowym silnikiem, przestrzenną ramą rurową i zwolnicami. Obaj kierowcy jechali perfekcyjnie, a ich piloci z poświęceniem walczyli na stromych zboczach, w rzekach i głębokim błocie. Tam gdzie Grat nadrabiał mocą swego silnika, Suzuki rekompensowało sobie swoją zwinnością i lekkością.
Marcin Łukaszewski bodaj jako jedyny kierowca decydował się na ryzykowne trawersy bez asekuracji, balansując na cienkiej granicy bezpieczeństwa. Na ostatniej przeszkodzie cofnął jednak o kilka centymetrów za daleko… Dla Roberta Kufla i Dominika Samosiuka zwycięstwo w Miastku było już czwartym znaczącym sukcesem osiągniętym w tym sezonie. Czyżby nadszedł czas hegemonii Grata?