Jest tak: Pieszy znajdujący się na tym przejściu (dla pieszych – red.) ma pierwszeństwo przed pojazdem, a ma być tak: Pieszy wchodzący na to przejście lub znajdujący się na nim ma pierwszeństwo przed pojazdem. Inny aktualny przepis: Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na przejściu. A oto wersja poprawiona: Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pieszemu, który oczekuje bezpośrednio przed przejściem na możliwość bezpiecznego przekroczenia jezdni lub znajduje się na przejściu.

To niejedyne przepisy powiązane z pierwszeństwem aut i pieszych. Oto bowiem obowiązuje dziś jeszcze jeden paragraf: Zabrania się wchodzenia na jezdnię bezpośrednio przed jadący pojazd, w tym również na przejściu dla pieszych. Projekt zmian nie mówi, że miałby on zniknąć. I jeszcze jeden artykuł: Kierujący pojazdem zbliżający się do miejsca oznaczonego znakami D-6, D-6a albo D-6b (przejście dla pieszych, przejazd dla rowerów – red.) jest obowiązany zmniejszyć prędkość tak, aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszych lub rowerzystów znajdujących się w tych miejscach lub na nie wchodzących lub wjeżdżających.

A teraz załóżmy, że na przejściu dla pieszych – ale już w nowych warunkach prawnych – doszło do wypadku. Pieszy wszedł na jezdnię wprost pod koła samochodu, który jednak miał obowiązek ustąpić mu pierwszeństwa już wówczas, gdy ten oczekiwał przed przejściem. Kto zawinił? Jak wytłumaczyć ludziom zawiłości prawa, które nakazuje pieszym oczekiwanie przed wejściem na jezdnię? Tak, proszę państwa: w uzasadnieniu projektu czytam, że pieszy ma obowiązek oczekiwać przed wejściem na jezdnię, choć przeciętny czytelnik kodeksu drogowego nigdy się tego sam nie domyśli. Według posłów zapis, z którego nie wynika jasno, że pieszy ma oczekiwać przed przejściem, jest gwarancją, że kierowca samochodu będzie miał dość czasu na reakcję! Dlaczego nie napisać tego wprost? Idea przyświecająca zmniejszeniu liczby zabitych na drogach nie zostanie tym razem zrealizowana, i to z kilku przyczyn.

Po pierwsze, w Polsce większość pieszych ginie poza przejściami – w 2013 roku zabitych w takim miejscu było 242, zaś wszystkich pieszych, którzy zginęli na drogach – aż 1140. Najwięcej ludzi wpada pod koła tam, gdzie nie ma chodnika lub oświetlenia, a iść trzeba. Po drugie, od lat mniej więcej połowa pieszych – według policyjnych statystyk – ginie na własną prośbę: wychodzą wprost przed jadący samochód (w 2013 r. były to 282 osoby), stoją lub leżą na jezdni (127), wchodzą na czerwonym świetle (28), przekraczają jezdnię w niedozwolonym miejscu (74) itd. Po trzecie, kierowcy, choć są coraz lepsi, wciąż muszą się wiele nauczyć. Zanim to nie nastąpi, piesi nie powinni przesadnie ufać, że pod wpływem nowego prawa zaczną być poważnie traktowani przez kierujących.

Wiara w to, że kosmetyczna zmiana w przepisach, które trudno ogarnąć, będzie miała moc sprawczą, jest co najmniej naiwna, ale też i typowa dla naszych parlamentarzystów. Wracając do posłów i nowych przepisów, nad którymi prace tuż-tuż: już zdążyli się o nie pokłócić. Jedni mają uwagi merytoryczne (przepisy są niekonkretne), a inni z założenia są zawsze przeciw. W sumie wyszła – jak zazwyczaj – burza w szklance wody. A jeśli nowe prawo wejdzie w życie, to i tak niewiele później pojawią się głosy, że trzeba je znowelizować.