- Piesi często muszą długo czekać, aż któreś z pędzących aut łaskawie zwolni
- Kierowcy udają, że nie wiedzą, iż pieszy może popełnić błąd i wtargnąć na przejście
- Piesi z kolei często nie rozumieją, że rozpędzone auto nie stanie w miejscu
Tak naprawdę to te 50 km/h powinno być uznawane za maksymalną prędkość przed przejściem dla pieszych na obszarze zabudowanym – w razie jakichkolwiek wątpliwości powinniśmy jako kierowcy samochodów jeszcze bardziej zwalniać przed przejściami.
Bo to nie jest zabawa.
Wszystko trwa tak krótko, że zanim się obejrzysz i dobrze zorientujesz, o co chodzi, jest już po sprawie – potrąciłeś lub potrąciłaś pieszego. Prędkość nie musi być duża, wystarczy niefortunny upadek po kontakcie człowieka z maską Twojego samochodu, aby było nas o jednego lub o jedną mniej.
Dla rodziny takiej ofiary wypadku samochodowego to tragedia trudna do opisania, a dla Ciebie – trauma do końca życia. Nic już nie będzie takie samo. Czy więc naprawdę warto lekceważyć przepisy i przekraczać prędkość przed przejściami dla pieszych?
A może warto jechać jeszcze wolniej niż pozwalają przepisy?
Tak, wiemy, zaraz podniesie się larum, że ucierpi na tym płynność ruchu, że samochód to nie rower i nie po to ma sto czy dwieście koni, żeby tak się wlec, nawet przez miasto. Że jeżdżący przepisowo kierowcy to zawalidrogi.
Pisząc sto trzydziesty piąty artykuł o bezpieczeństwie jazdy z tej serii, znam te argumenty na pamięć z Waszych komentarzy. Pytanie, co powinno wziąć górę: zdrowy rozsądek i empatia dla niechronionych uczestników ruchu, czy chęć przynależenia do grupy „zaradnych” kierowców, którzy „co prawda jeżdżą szybciej niż zezwalają przepisy, ale zawsze bezpiecznie”.
To, że na obszarze zabudowanym można jeździć 50 km/h nie jest podyktowane chęcią szykanowania kierowców czy dyscyplinowania ich na siłę. 50 km/h to granica, powyżej której pieszy, po kolizji z samochodem, praktycznie traci szanse na przeżycie. Każdy kilometr na godzinę więcej na liczniku samochodu zmniejsza te szanse drastycznie.
To Cię nie przekonuje?
Postaw się więc w roli pieszego.
Wyobraź sobie, że czekasz na możliwość przejścia przez jezdnię w oznakowanym miejscu, które jest do tego przeznaczone. Patrzysz w lewo, potem w prawo – nic już nie jedzie, więc wchodzisz na pasy.
Ponieważ rozglądałeś – lub rozglądałaś się – powoli, to w czasie, kiedy Twój wzrok skierowany był w prawą stronę, z lewej zdążyło już nadjechać inne auto. Jego kierowca jechał wcześniej przepisowe 50 km/h, ale zwolnił jeszcze przed przejściem dla pieszych i dzięki temu wyhamował przed Tobą.
W ostatniej chwili.
I wiesz co?
Gdyby jechał szybciej niż 40 km/h, które miał na liczniku, jego auto uderzyłoby w Ciebie. A gdyby jechał 60 km/h i Cię nie zauważył, czyli nie podjął hamowania, Twoje szanse przeżycia zmalałyby niemal do zera.
I to, czy ktoś ma super sportowe auto, nie miałoby większego znaczenia – przy tak niskich prędkościach różnice w drogach hamowania współczesnych samochodów z niskiej i wysokiej półki są marginalne.
Tutaj bardziej od drogi hamowania liczy się droga zatrzymania auta, na którą składają się reakcja kierowcy, decyzja kierowcy, reakcja układu hamulcowego i sam proces hamowania. Ostatnia faza w takich przypadkach trwa bardzo krótko. I w ogóle, kiedy na przejściu dla pieszych coś pójdzie źle, to rzeczy dzieją się kosmicznie szybko. Było przed, jest po. I nie ma odwrotu.
Rozumiesz?
Tutaj skuteczna może być tylko prewencja. Dywagacje o tym, że można było jechać wolniej po tym, jak już potrącisz pieszego, niczego nie zmienią. Ale jedno Twoje postanowienie dziś, tu i teraz, może zmienić bardzo dużo. Wystarczy, że po pierwsze zaczniesz przestrzegać ograniczeń prędkości na przejściach dla pieszych, a po drugie, użyjesz jeszcze do tego rozumu i zwolnisz jeszcze bardziej wtedy, kiedy sytuacja wyda się niepewna.
A kiedy sytuacja nie jest pewna?
Wtedy, kiedy nie masz dostatecznej widoczności, pozwalającej wykluczyć wejście pieszego na przejście. Jeżeli wolno jechać 50 km/h i okolice przejścia są znakomicie widoczne oraz puste, to możesz tyle jechać.
Ale jeżeli jedną ze stron przejścia – lub obie – zastawia np. zaparkowany tam bezmyślnie samochód, albo auto jadące obok Ciebie na sąsiednim pasie, to trzeba zwolnić, bo może tam się czaić pieszy.
Nie widzisz, co on robi.
Może patrzy w swój telefon? Albo w przeciwną stronę?
Musisz zwolnić na tyle, aby być w stanie bezpiecznie wyhamować w najmniej optymistycznym biegu wydarzeń. Wtedy będziesz naprawdę dobrym kierowcą, potrafiącym myśleć i przewidywać za kierownicą.
Sam – lub sama – widzisz, że prędkość dopuszczalna nie zawsze jest prędkością bezpieczną na przejściach dla pieszych, podobnie jak w wielu innych okolicznościach.
Skrajnym przykładem jest przejazd dla rowerzystów.
Trzeba obserwować ścieżkę rowerową naprawdę daleko przed skrętem, żeby jako tako zabezpieczyć się przed zderzeniem z rowerem i rowerzystą. Szczególnie w dobie rowerów elektrycznych problem nabiera nowego zasięgu i nowego znaczenia.
Przykład? Proszę bardzo.
Wyobraź sobie, że jedziesz jezdnią, wzdłuż której po prawej stronie wiedzie ścieżka rowerowa, oddzielona od jezdni wąskim pasem zieleni. Bardzo wąskim. Zamierzasz skręcić w prawo. Dojeżdżając do miejsca skrętu w prawo zwalniasz, cały czas obserwując ścieżkę rowerową.
Przejazd dla rowerzystów usytuowano przy tym tak bezmyślnie, że znajduje się on może dwa metry od głównej jezdni, którą jedziesz, nie możesz więc najpierw skręcić, a potem się rozejrzeć. Patrzysz w lewo – rowerów tam nie ma.
I już masz ruszyć, kiedy okazuje się, że z prawej strony z pełną prędkością nadjechał rower. Bezpieczne pokonanie przejazdu rowerowego o takiej niezręcznej konfiguracji jest dużym wyzwaniem, szczególnie kiedy rowerzyści nie zwalniają przed przejazdem. A zwalniają rzadko, bo w telewizji i internecie powiedziano im, że mają pierwszeństwo.
Inaczej byłoby wtedy, gdyby przed przejazdem dla rowerzystów ścieżka rowerowa została odsunięta od głównej równoległej jezdni na tyle daleko, żeby Twoje auto mogło skręcić w prawo i dopiero wtedy zatrzymać się przed przejazdem, aby można było się rozejrzeć w lewo i w prawo, czyli znacznie bezpieczniej.
Budowniczowie przejazdów rowerowych wydają się jednak nie myśleć o takich „drobiazgach”. Podobnie jak piesi nie zawsze zastanawiają się choć chwilę nad tym, czy ważące półtorej tony auto lub autobus pełen pasażerów zdołają stanąć w miejscu, kiedy pieszy wejdzie na pasy.
Ty, jako kierowca, masz potężne narzędzie.
Przestrzegaj prędkości na przejściach dla pieszych. I zwalniaj przed nimi jeszcze bardziej, kiedy sytuacja nie jest klarowna. Możesz tym uratować czyjeś życie lub zdrowie i swoje sumienie.
Naprawdę warto.
Zapraszam do komentowania.