Telewizyjni dziennikarze, którzy nagrali za pomocą zwykłej kamery policjantów jadących bez włączonej syreny i „koguta” z prędkością120 km/h przez miasto. Film wręczyli przedstawicielowi policji, oczekując ukarania sprawców wykroczenia (tak proszę państwa: radiowóz, dopóki nie jedzie na sygnale i „kogutach”, ma się stosować do przepisów).
Jak już zapewne się domyślacie, zbyt szybcy funkcjonariusze ani nie zostali ukarani mandatem, ani nie złożono w ich sprawie wniosku o ukaranie do sądu. Powody? Bo kamera (ani aparat fotograficzny) nie mają stosownego zatwierdzenia typu, bo funkcjonariusze nie przyznali się do winy... Dowody muszą być twarde!
Przedstawiciel policji tłumaczył też przed kamerami, że samochód, który goni pirata drogowego, jedzie szybciej niż uciekinier (przynajmniej w początkowej fazie pościgu), a to wpływa na niedokładność pomiaru. Wreszcie, tłumaczyłpolicjant, wątpliwości rozstrzyga się na korzyść podejrzanego...
Zatrzymajmy się na chwilę przy niedokładności liczników, kamer i przede wszystkim na twierdzeniu, że ścigający jedzie chwilami szybciej od ściganego: dokładnie w ten sam sposób policjanci rejestrują wykroczenia za pomocą samochodu wyposażonego w wideorejestrator: system, jaki jest w nim zainstalowany, nie mierzy prędkości rzeczywistej samochodu, za którym jedzie, tylko... własną. Sprawdziliśmy, używając legalizowanego, policyjnego sprzętu: faktycznie nie ma problemu, aby „podkręcić” wynik o 10-20 km/h. Wystarczy ostro ruszyć za namierzanym samochodem i szybko zacząć mierzyć.
Przynajmniej przez chwilę prędkość radiowozu będzie wyższa niż szybkość uciekiniera, a rejestracji dokonuje się na dystansie zaledwie 100 m. Co prawda taki pomiar jest niezgodny z procedurą, gdyż auta (przynajmniej na początku i na końcu pomiaru) powinny jechać w tej samej odległości, ale w praktyce sprawdza się to tylko na oko, precyzyjnie utrzymać stałej odległości nawet jak się chce, nie sposób.
Na monitorze, który wyświetla nam film z pościgu, też nie ma podanej odległości pomiędzy pojazdami. Oczywiście tego typu urządzenia dokumentują wykroczenie wystarczająco dobrze, tyle że nie są w pełni dokładne. Za to taryfikator jest bardzo precyzyjny. Funkcjonariusze woleliby, aby o kwestii dokładności pomiarów nie dyskutować, ale czasem 3 km/h decydują o tym, czy delikwent straci prawo jazdy. A więc podyskutujmy.
Chyba jednak doskwiera policji fakt, iż wideorejestrator w rzeczywistości nie mierzy prędkości zewnętrznych obiektów, tylko własną, co pomału dociera do kierowców i powoduje uciążliwe dyskusje. Postanowiono to zmienić. Stąd dziwny przetarg na 120 radiowozów sponsorowany przez UE. Dziwny, bo zamawiający zażyczyli sobie sprzętu, który w chwili ogłaszania przetargu... nie istniał. Sam pomysł rozbudowania pokładowych urządzeń radiowozu o radar mierzący prędkość rzeczywistą aut (także nadjeżdżającychz przeciwka) jest ciekawy.
Taki sprzęt jest o wiele lepszy niż zwykły wideorejestrator, który jest tylko drogomierzem sprzężonym ze stoperem, z dodaną kamerą i monitorem. Polska policja zamówiła 120 aut wyposażonych w wideorejestrator z „przyrządem do bezpośredniego pomiaru rzeczywistej prędkości pojazdu rejestrowanego”. Niestety, w ofercie polskich dostawców czegoś takiego nie było.
W Polsce dostępny jest m.in. rosyjski radar Iskra, który może pracować zza szyby radiowozu nawet podczas jazdy. Urządzenie jest tak sprytne, że samo ustala prędkość własną. Jego naturalną funkcją jest pomiar prędkości obiektów zewnętrznych względem własnej. Ustalenie rzeczywistej prędkości tych obiektówwykonywane jest automatycznie. Doskonałe! Policja zażyczyła sobie jednak, aby prędkość ustalana za pomocą radaru zainstalowanego w radiowozie była pokazywana na wyświetlaczu wideorejestratora.
Ten zaś może nagrywać filmy, ale prędkości rzeczywistej obiektów zewnętrznych nie mierzy. Można go połączyć z radarem, ale wciąż są to dwa niezależne urządzenia. A policja zamówiła jedno urządzenie wielofunkcyjne. Zaczęły się problemy. Okazało się bowiem, że Alfę Romeo 159 da się uzbroić w wideorejestrator, da się do niego podłączyć radar, można ten sprzęt tak skonfigurować, aby poszczególne części współpracowały ze sobą, lecz sprawdzenie każdego z urządzeń z osobna – przynajmniej według firm, które przegrały przetarg na dostawę sprzętu – nie wystarczy!
Okazało się też, że radar ustawiony na wysoką czułość może mierzyć prędkość łopatek wentylatora nawiewu, a nie samochodów (tak może być faktycznie: radar wykrywa każdy ruch, który znajdzie się w zasięgu jego głowicy – także ruch łopatek wentylatorów chłodnicy silnika czy klimatyzacji). Radar Iskra podczas jazdy automatycznie przestawia się w tryb pracy na niskiej czułości. Nie robi tego jednak na postoju.
Dlatego Alfy 159, które właśnie trafiają do rąk policjantów w całym kraju, mają deskę rozdzielczą zaekranowaną za pomocą aluminiowej maty. Tego z zewnątrz nie widać, ekrany elegancko zamontowano w warsztacie. Pojawiają się jednak pytania: czy metaliczna folia, jako element urządzenia pomiarowego, nie powinna zostać zbadana przez odpowiedni urząd? Czy aby na pewno w każdej sytuacji folia spełnia swoją rolę? Takie pytania powodują nerwowe reakcje przedstawicieli polskiej drogówki.
Oczywiście to nie wina samego radaru, tylko tego, że przetarg wygrywa dostawca samochodów (w tym przypadku diler Alfy Romeo), który w jednej firmie zleca dostawę wideorejestratorów, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy sam je montuje, sam pozyskuje tańsze radary z innej firmy, a następnie kolejna na szybko przystosowuje ten zestaw do współdziałania. Pytanie o zatwierdzenie typu dla tak konfigurowanego zestawu wydaje się zasadne. „Dobrze, że nie wygrały Ople – śmieje się jeden z dostawców sprzętu – gdyby tak było, radar w ogóle by im nie zadziałał! Na przeszkodzie stanęłaby przednia szyba z metaliczną warstwą atermiczną działająca jak metalowy ekran”.
A mogłyby wygrać, bo o tym, czy pojazd w ogóle się nadaje do powierzonych mu zadań, mało kto myśli przed wygraniem przetargu – Ople nie wygrały tylko dlatego, że były droższe. Jakby co, to się będzie kombinować – zakładają dostawcy. Podobnie zresztą było w przypadku samochodów włoskiej marki. Policja nie rozpatruje ofert pod względem jakości i przydatności sprzętu – choćby nawet chcieli, nie mogą wybrać tego, co im się najbardziej podoba czy jest lepsze do pracy. Wygląda to, delikatnie mówiąc, nieprofesjonalne, prawda?
Testowaliśmy wideorejestrator w Cuprze. Widoczny na zdjęciach Seat nie należy do Policji, ale jest jej regularnie wypożyczany do prób. Auto może się podobać: jest szybkie, twarde, po chiptuningu ma ok. 300 KM. Sztywność zawieszenia nie jest jednak przyjazna dla sprzętu pomiarowego – zdarzają się uszkodzenia twardego dysku z nagraniami (dałoby się zainstalować dyski całkowicie odporne na wstrząsy, ale dodatkowy koszt powoduje, że oferent nie wygrałby przetargu).
Sam sprzęt jest niby prosty w obsłudze, ale w chwili stresu albo po ciemku obsługa staje się trudniejsza. Mamy do dyspozycji pilota z dużą liczbą wielofunkcyjnych przycisków jednakowej wielkości, podczas gdy w akcji wystarczyłoby cztery: start nagrywania, stop, pomiar prędkości na dystansie 100 metrów, zoomkamery i... tyle.
To zresztą nie jest wina producentów, tylko wyjątkowo drobiazgowej specyfikacji zamówień policji. Jakiego sprzętu chcą, taki dostają. Sprzęt zczytuje aktualną prędkość z czujników ABS-u pojazdu i wyświetla ją na monitorze. Zapis obrazu przechowywany jest na dysku, który można odczytać (a także usunąć) tylko za pomocą specjalnego oprogramowania. Dodatkowym wyposażeniem auta są sygnalizatory świetlne i dźwiękowe.