Wystarczyła chwila nieuwagi, aby kierowca Forda Focusa, cofając, wjechał w przedni zderzak Mitsubishi. W takiej sytuacji dżentelmeni nie krzyczą na siebie, nie denerwują się, tylko wymieniają się numerami telefonów, polis OC, spisują protokół szkody, ewentualnie – gdy nie ma wątpliwości, kto zawinił – sprawca spisujeoświadczenie, że poczuwa się do odpowiedzialności. Kierowca Forda Focusa odręcznie opisał zdarzenie, zrobił szkic, wręczył poszkodowanemu oświadczenie, że poczuwa się do winy i – wydawało się – przykry problem został rozwiązany ku obopólnemu zadowoleniu. Jednak nie tym razem...
Właściciel Mitsubishi postanowił zgodzić się na naprawę bezgotówkową
W jednym z warsztatów wskazanych przez ubezpieczyciela – firmę Allianz. Warsztat wycenił naprawę na 6800 zł, a ubezpieczyciel na... 2172 zł, z czego odjął nieco ponad 660 zł jako potrącenie za uszkodzenia reflektora, które – jego zdaniem – były już przed kolizją. Do wypłaty zostało 1500 zł, czyli o wiele za mało, aby pokryć koszty naprawy. Niezależnie jednak od tego, czy reflektor – jak twierdził ubezpieczyciel – był pęknięty przed szkodą, czy był cały, jak utrzymywał właściciel auta, pieniądze zaproponowane za pierwszym podejściem nie mogły wystarczyć na naprawę samochodu. Rzeczoznawca przysłany przez ubezpieczyciela przyjął, że za godzinę pracy blacharza trzeba zapłacić niecałe 74 zł, a autoryzowany warsztat w Warszawie żąda za roboczogodzinę ponad 180 zł i więcej. Wystarczyło, że właściciel Mitsubishi odwołał się od wstępnej wyceny, aby firma Allianz podwyższyła proponowaną do wypłaty kwotę o 700 zł.
Niby lepiej, ale wciąż za mało
Właściciel poczuł się jak na targu i przygotowując się do sądowej batalii, poprosił o wycenę niezależnego rzeczoznawcę. Ten wycenił naprawę auta na 7800 zł i wyraźnie napisał w ekspertyzie, że reflektor, który według ubezpieczyciela był pęknięty przed kolizją, mógł jednak zostać uszkodzony przez nieuważnego kierowcę Forda Focusa. Co warto wiedzieć o wycenach? Widząc zaniżoną – naszym zdaniem – wycenę wykonaną przez rzeczoznawcę pracującego na rzecz ubezpieczyciela, nie traktujmy jej jak wyrok. To, że wynika z niej, iż naprawa kosztuje np. 1500 zł, nie znaczy, że będzie kosztowała tyle w praktyce. Po pierwsze, rzeczoznawca kieruje się często interesem pracodawcy (czytaj: ubezpieczyciela), a po drugie, sporządzony przez niego dokument nie jest kosztem naprawy, a jedynie SZACUNKOWYM KOSZTEM NAPRAWY.
Rachunek z serwisu ma przy rozliczaniu kosztów naprawy zawsze pierwszeństwo przed wyceną biegłego
Ubezpieczyciel musi więc podwyższyć odszkodowanie w sytuacji, gdy w trakcie naprawy wyjdą na jaw usterki niewidoczne przed demontażem elementów, a poza tym, gdy naprawa po prostu wychodzi drożej, niż zakładał rzeczoznawca, choćby dlatego, że ceny usług są w praktyce wyższe, niż wynika to z tabelek, jakich używa rzeczoznawca. Sposobów na zaniżanie kosztów naprawy na wycenie jest zresztą wiele – choćby przyjęcie, że wyprostowanie błotnika zajmie dwie godziny, choć w praktyce potrwa to trzy razy dłużej. Różnice (zwykle najbardziej ekstremalne) wynikają z brania pod uwagę cen tanich zamienników zamiast oryginalnych części zamiennych.
Przede wszystkim jednak to, co napisał autor wyceny, jest tylko jego przewidywaniem. A że w praktyce rzeczoznawca nie ponosi odpowiedzialności za efekty swojej pracy, może swobodnie kształtować wycenę tak, aby jego pracodawca poniósł jak najmniejsze straty. Jednocześnie możemy być pewni, że jeśli sami zamówimy wycenę u niezależnego eksperta, będzie ona różnić się od tej pierwszej – zwykle na naszą korzyść. Jeśli powstaną trzy wyceny, będą wynikać z nich najprawdopodobniej trzy zupełnie (albo tylko trochę) różne kwoty. Wniosek? Nie można z góry traktować wyceny jak rachunku za naprawę – w jakim stopniu jest prawdziwa, zweryfikuje warsztat w trakcie pracy nad naszym autem.
Chętnie zawyżą, jeśli...
Są i takie przypadki, że rzeczoznawca przysłany przez ubezpieczyciela przyśle nam wycenę, w której wzięto pod uwagę każdą uszkodzoną śrubkę i najdrobniejszy element, uzyskując w ten sposób nieracjonalnie wysoką przewidywaną cenę naprawy. W ten sposób bardzo często udaje się udowodnić, że naprawa samochodu jest nieopłacalna, gdyż koszt naprawy np. pękniętego zderzaka i kilku listewek, a także wymiany reflektora i wyprostowania błotnika przekracza wartość pojazdu. A wówczas rozliczenia z punktu widzenia właściciela nie wyglądają wcale różowo.
Przykład: Naprawa kosztowałaby Pana12,5 tys. zł. Średnia cena auta takiego jak Pańskie to 12 tys. zł, a więc nie opłaca się go naprawiać. To, co z niego zostało, warte jest 8,5 tys. zł, a zatem stracił Pan tylko 3,5 tys. zł. Znajdziemy firmę, która odkupi wrak za 8,5 tysiąca, a jeśli się Panu nie podoba, to proszę go nie sprzedawać, ale należy się tylko 3,5 tys. zł odszkodowania, i basta! W takiej sytuacji, jeśli mieliśmy dobry, zadbany samochód, dużo tracimy. Nie kupimy bowiem podobnego auta za proponowaną kwotę 12 tys. zł, a gdybyśmy chcieli dalej nim jeździć (wszak połamany zderzak łatwo wymienić, błotnik wyprostować), to zapłacimy za naprawę np. 8 tys. zł, czyli musimy dołożyć z własnej kieszeni 4,5 tys.zł. Istnieją jednak wypróbowane sposoby na uzyskanie pieniędzy na kompleksową naprawę.
Odbierz całą kwotę!
Zawyżoną wycenę rzeczoznawcy, prowadzącą do stwierdzenia szkody całkowitej, podważyć jest stosunkowo łatwo. Jeśli napiszemy odwołanie od wyceny, prawdopodobnie niewiele wskóramy. Musimy jednak zainwestować w... naprawę. Pieniądze proponowane przez ubezpieczyciela w ramach rozliczenia szkody całkowitej odbieramy, bo to nie zamyka drogi do dalszych roszczeń, a samochód oddajemy do naprawy. Ważne, aby – w przypadku likwidacji szkody z polisy OC sprawcy kolizji – całkowite koszty przywrócenia pojazdu do sprawności nie przekroczyły jego teoretycznej wartości sprzed szkody (mamy ją na wycenie przysłanej przez ubezpieczyciela – choć i ten jej fragment można podważyć).
Z warsztatu musimy dostać fakturę szczegółowo opisującą wykonane czynności
Zgodne z tymi, które opisał rzeczoznawca ubezpieczyciela. Wystarczy, aby rachunek był choć o 1 proc. niższy od wartości auta sprzed kolizji, aby szkody całkowitej nie było! Po naprawie samochód musi przejść badania techniczne na stacji kontroli pojazdów (dobrze by było, aby koszt tego badania doliczony do rachunku nie przekroczył wartości auta sprzed kolizji) – i jeśli jest sprawny, mamy komplet kwitów uprawniających, by zgłosić się do ubezpieczyciela po dopłatę. Owszem, w każdej sytuacji ubezpieczyciel może się opierać i zmuszać nas do skierowania roszczenia do sądu, jednak ma on niewielkie szanse na uniknięcie zapłaty.
Stosowne przykłady wygranych batalii oraz porady i gotowe wzory pism znajdziemy na stronie www.rzu.gov.pl. Podobnie, jeśli wycena i proponowana początkowo kwota odszkodowania okazały się zaniżone: mając fakturę z warsztatu, zgłaszamy się z nią do ubezpieczyciela – ma dopłacić, i już! Najtrudniej jest w przypadku, gdy jeden rzeczoznawca twierdzi, że coś było zepsute przed wypadkiem, a inny (zatrudniony przez nas) dowodzi, że było dokładnie na odwrót. Ubezpieczyciel wie, że w sądzie sprawa nie jest przesądzona, dlatego raczej nie pójdzie dobrowolnie na ustępstwa.
Nowe części się należą!
Pomysł, aby proponować klientom kupno używanych części zamiennych, został (przynajmniej w przypadku ubezpieczeń OC) ostatecznie utrącony przez Sąd Najwyższy w kwietniu tego roku. Sąd nakazał, aby odszkodowanie obejmowało koszt zakupu nowych części zamiennych. Ale uwaga – na żądanie poszkodowanego! Oznacza to, że ubezpieczyciel może zaproponować np. 100 zł za część wartą 10 razy tyle, zaznaczając, że dostępne są „używki” w takiej cenie. Jeśli jednak upomnimy się o zapłatę za nowe części, kosztorys zostanie skorygowany. Niestety, nie oznacza to automatycznego nakazu zapłaty za naprawę przy użyciu ORYGINALNYCH części zamiennych kupowanych u dilera.
Oryginalne części? Nie opłaca się!
Oryginalne części zamienne są produkowane przez wytwórcę auta i sygnowane jego logo. Również części bez logo producenta auta, ale wyprodukowane przez jego dostawcę na tej samej linii produkcyjnej w identyczny sposób mogą być uznane za oryginalne, nawet jeśli nie mają logo np. Mercedesa czy VW. One w założeniu mają tę samą jakość i nie można zmusić ubezpieczyciela, aby zapłacił za części sprzedawane przez dilera marki, jeśli oryginały (bez logo producenta auta) można kupić taniej w innym miejscu. Jednak już części „o porównywalnej jakości” mogą być produkowane przez dowolną firmę, która zaświadcza o ich jakości bez porozumienia z producentem samochodu. Nikt tego jednak nie kontroluje, a z jakością bywa albo bardzo dobrze, albo źle. Nie przeszkadza to jednak ubezpieczycielom – nawet w przypadku 4-5-letnich aut – proponować tego typu zamienniki, których zastosowanie obniża wartość auta przy późniejszej odsprzedaży.
Przykład: w tylny zderzak Forda Focusa z 2007 roku wjechał kierowca ubezpieczony w Ergo Hestii. Choć Ford miał do tej pory oryginalny tylny zderzak, ubezpieczyciel zaproponował zamiennik w cenie 185 zł. Nic dziwnego,że postanowił zaoszczędzić – oryginał kosztuje 890 zł plus ok. 100 zł za listewkę ozdobną. Właściciel czuje się stratny, ale wie, że chodzenie do sądu, aby wydusić od ubezpieczyciela naprawę według wysokich standardów to czynność czasochłonna, a do tego niezmiernie stresująca.
Nie należy wykluczać jednak, że kwestia używania oryginalnych części zamiennych będzie kolejnym obowiązkiem, jakie nałoży na ubezpieczycieli Sąd Najwyższy. Rzecznik Ubezpieczonych skierowałjuż wniosek o podjęcie stosownej uchwały. Na razie w takiej sytuacji mamy prawo naprawić auto według standardu, jaki uznajemy za stosowny, i po przedstawieniu rachunków ubezpieczycielowi – uzyskać dopłatę. Niejeden prawnik, jeśli czyta ten tekst, w tym momencie słusznie się oburzy: nie mamy przecież obowiązku naprawiać samochodu, mamy natomiast prawo odebrać odszkodowanie w słusznej wysokości, pieniądze schować do kieszeni i jeździć z pękniętym zderzakiem.
Mamy też prawo naprawić auto prowizorycznie
Obniżając nieco jego wartość, a różnicę schować do kieszeni. Nie ma też raczej wątpliwości, że jeśli ktoś nam stłukł oryginalny reflektor, to jego ubezpieczyciel ma obowiązek odkupić nam oryginalny reflektor. To wszystko prawda, jednak spory sądowe polecamy osobom, które mają czas na chodzenie do sądów.
Pozostałym czytelnikom podpowiadamy rozwiązania najprostsze, które zresztą ubezpieczyciele sugerują często w korespondencji, licząc, że człowiek machnie ręką na stratę, nie zrozumie zdania wielokrotnie złożonego albo będzie się bał zainwestować większe pieniądze w naprawę własnego auta – i zdecyduje się na wariant najtańszy, a w rezultacie na obniżenie wartości samochodu. Zdecydowanie radzimy walczyć o swoje! Pamiętajcie, że rachunek z warsztatu to dokument, z którym trudno dyskutować.
Muszą ci za to zapłacić
Sądy coraz ostrzej traktują ubezpieczycieli, nie godząc się na unikanie odpowiedzialności. Firmy ubezpieczeniowe mają coraz więcej obowiązków. Muszą płacić m.in. za:
- Samochód zastępczyUbezpieczyciele latami kombinowali, unikając płacenia za auta zastępcze dla osób, które mają uszkodzone auto z cudzej winy i naprawiają je dzięki odszkodowaniu z cudzego ubezpieczenia OC. Ubezpieczyciele stali na stanowisku, że samochód zastępczy należy się tylko osobom mającym firmy i tylko wtedy, jeśli potrafią udowodnić, że auto jest im potrzebne do pracy. Obecnie problem ten został rozstrzygnięty przez Sąd Najwyższy na korzyść poszkodowanych: każdy, kto ma samochód w naprawie z powodu stłuczki, do której doszło z cudzej winy, ma prawo wynająć podobne auto na koszt ubezpieczyciela i nie musi udowadniać, że jest mu ono potrzebne np. do pracy. Należy tylko wziąć rachunek za wynajem auta i przedstawić go ubezpieczycielowi. Zdarza się, że taki rachunek jest wyższy niż koszt naprawy uszkodzonego samochodu, jednak nie jest to przeszkodą.Dodatkową wycenę rzeczoznawcyJeśli jest ona niezbędna do uzyskania całości odszkodowania. Zwykle łączy się to z zapłatą kosztów adwokata oraz karnych odsetek za zwłokę w zapłacie odszkodowania.Za nowe części zamienneUbezpieczyciel ma obowiązek zapłacić za nowe części zamienne potrzebne do naprawy auta niezależnie od wieku uszkodzonego samochodu. Nie może potrącać tzw. amortyzacji części – choć niektórzy jeszcze do niedawna tak postępowali, a decyzja, ile potrącić – była różna w zależności od firmy. Ubezpieczyciel ma prawo do potrąceń tylko w przypadku części, które były wyraźnie uszkodzone przed kolizją, a także wtedy, gdy wykaże, że po naprawie wzrosła wartość pojazdu. Uwaga: ubezpieczyciel musi udowodnić, że wartość pojazdu wzrosła, domniemanie nie wystarczy!Za naprawę autaKażdy właściciel ma prawo do dysponowania swoim autem i nie musi się go pozbywać, jeśli ubezpieczyciel sugeruje mu, że naprawa jest nieopłacalna. W przypadku ubezpieczeń likwidowanych z OC ważne jest, aby FAKTYCZNY koszt naprawy nie przekroczył wartości auta sprzed szkody. Oznacza to, że jeśli rzeczoznawcy uda się stworzyć kosztorys dowodzący, że naprawiać samochodu się nie opłaca, a właściciel naprawi go i przedstawi rachunki dowodzące, że naprawa nie kosztowała jednak więcej niż samochód, powinien dostać zwrot kosztów naprawy.Za takie same części, jakie uległy uszkodzeniuW tym przypadku brakuje jednoznacznych rozstrzygnięć – czekamy na orzeczenie Sądu Najwyższego. Niemniej w przypadku, gdy w zamian za oryginalne części ubezpieczyciel proponuje kupno najtańszych zamienników, mamy prawo naprawić auto częściami identycznymi z uszkodzonymi, inwestując własne pieniądze, a potem domagać się dopłaty.
Protokół szkody lub oświadczenie
Oprócz opisu sytuacji, np. „Kierując autem marki Ford, o numerze rejestracyjnym (…), najechałem na samochód marki Fiat, o numerze rejestracyjnym (…). Widoczne z zewnątrz uszkodzenia to...”, powinny być podane: numer polisy OC, seria i numer dowodu tożsamości, numer i ważność prawa jazdy (koniecznie!) oraz posiadane kategorie, dane teleadresowe, data i miejsce zdarzenia. Jeśli mamy gotowy protokół szkody (nie rozstrzyga on, kto jest winny – powinno to wynikać z opisu sytuacji), wypełniamy po prostu wszystkie rubryki – to z pewnością wystarczy. Jeśli któryś z uczestników wydaje się być pijany albo np. nie ma prawa jazdy, wzywamy policję.
Kolizja z cudzoziemcem
Pierwsza czynność po kolizji z autem zarejestrowanym za granicą wygląda tak samo jak w przypadku kolizji z Polakiem: spisujemy oświadczenie lub wypełniamy gotowy formularz albo wzywamy policję. Upewnijmy się, w jakiej firmie ubezpieczone jest auto cudzoziemnca. Następnie na stronie www.pbuk.pl sprawdzamyadres polskiego korespondenta zagranicznej firmy ubezpieczeniowej. Jeśli go nie znajdujemy albo nie znamy nazwy ubezpieczyciela sprawcy, szkodę zgłaszamy w dowolnym inspektoracie firm PZU lub Warta. Dotyczy to także aut, których właściciele muszą mieć ubezpieczenie „Zielona karta”. Po zgłoszeniu szkody np. w PZUfirma ta przyśle nam rzeczoznawcę i przeprowadzi całą procedurę.
Pomogą odzyskać pieniądze?
Osoby, które z powodu wypadku trafiły do szpitala, są potencjalnym łupem firm odzyskujących odszkodowania z cudzych polis OC. Przestrzegamy przed podpisywaniem umów bez zastanowienia – szczególnie jeszcze w szpitalu. Na dochodzenie roszczeń z tytułu polisy OC sprawcy mamy co najmniej 3 lata, nie musimy się więc spieszyć. Nie ma też potrzeby korzystania z przypadkowych pośredników. Pośrednicy często proponują zaporowe stawki za swoje usługi, a nierzadko ich działania są dalekie od profesjonalizmu. Często w imieniu klienta podpisują ugody niekorzystne dla poszkodowanych, skupiając się na mniejszym, ale szybkim zysku. Tymczasem coraz częściej za ciężki uszczerbek na zdrowiu lub śmierć bliskich można wyprocesować nawet kilkaset tys. zł!