Pan Andrzej, nasz czytelnik, kupił w salonie dilerskim prawie nowy samochód z fabryczną instalacją gazową – Skodę Roomster. Auto przejechało dotąd 15 tys. km i było tuż po przeglądzie technicznym.

Skodę – zgodnie z rozpiską w książce gwarancyjnej – należy serwisować co 15 tys. km. Naszemu czytelnikowi wydawało się jednak, że to samochód ma służyć człowiekowi, a nie odwrotnie.

Auto miało służyć do pracy – przejeżdżało średnio 5 tys. km miesięcznie – i jakoś nie było okazji, aby podjechać do serwisu na kolejny przegląd. Skoda trafiła do warsztatu przy stanie licznika 35 405 km.

Serwis dilerski nie robił problemu, auto było sprawne, przegląd został wykonany, olej wymieniony, a klient uspokojony: nic się nie stało, gwarancja działa dalej, życzymy szerokiej drogi.

Minął miesiąc, na liczniku pojawiło się dalsze 5 tys. km i nagle samochód przestał jechać. Auto zawieziono do serwisu, a po kilku dniach właściciel dostał odpowiedź.

W skrócie: nie naprawimy Panu samochodu za darmo, ponieważ nie przestrzegał Pan warunków gwarancji

Samochód się zepsuł, bo nie wykonał Pan przeglądu w terminie. Pech chciał, że usterka okazała się poważna. Wypalił się tłok, silnik zakwalifikowano do wymiany. Właściciel zaczął podpytywać mechaników, co mogło być przyczyną usterki.

Może źle wyregulowana instalacja gazowa? Może na przeglądzie ktoś coś przeoczył, czegoś nie dopilnował? Wszystko możliwe. Niestety,nieterminowe przeprowadzenie przeglądu to wystarczający powód,aby unieważnić gwarancję. Dlaczego nie zabrano jej od razu? A po co?

Bo nie dopilnowałeś

Warsztat, który przyjmuje auto do serwisu, nie ma powodu, aby denerwować klienta, który pojawił się na przeglądzie, nie on też jest od tego, aby anulować komuś gwarancję.

Gdy auto poważnie się zepsuje, diler przed naprawą musi uzyskać zapewnienie importera -gwaranta - że koszty zostaną przez niego pokryte. Ten zaś w każdym przypadku wymagającym wysokich nakładów zagląda do kartoteki auta. Jeśli są tam powody, aby nie zapłacić, nie zapłaci. Gdyby diler naprawił samochód za darmo, musiałby pokryć koszty z własnej kieszeni.

Nie dajmy się spławić!

Przeczytajmy uważnie książeczkę gwarancyjną swojego samochodu – musimy wiedzieć, że jeśli nieświadomie nie dostosujemy się do zaleceń producenta, gwarancja będzie obowiązywać tylko do momentu poważnej awarii.

Czasami znajomość zapisów książeczki może nam uratować skórę, gdyż wiemy, jak odpowiedzieć na podchwytliwe pytania, np. „Kiedy zauważył pan usterkę”. Jeśli w książeczce jest zapis, że należy ją zgłosić najpóźniej w ciągu dwóch tygodni, to nie mówmy, że jeździliśmy z tym od miesiąca. Zauważyliśmy wczoraj – i tyle.

Wszystkiemu winny właściciel

Może się jednak zdarzyć, że zupełnie niewinny właściciel przyjeżdża do serwisu i dowiaduje się, że usterka to jego wina. Zepsuł się układ wtryskowy – winne złe paliwo! Rozpadło się sprzęgło – właściciel nie umie jeździć!

Padło koło dwumasowe – to samo: trzeba jeździć delikatnie! Lakier schodzi z dachu lub z maski – przyczyna to ptasia kupa, opady z drzew lub kamienie, o błędzie fabryki nie może być mowy. Brzęczy łańcuch rozrządu – toż to przecież część eksploatacyjna – o odpowiedzialności gwaranta nie może być mowy.

Nie dajcie się spławić: ani koło dwumasowe ani łańcuch rozrządu nie są częściami eksploatacyjnymi – w każdym razie nie może być o tym mowy w przypadku przebiegów poniżej 100 tys. km.

Serwis twierdzi, że w baku było złe paliwo, anaprawa kosztuje 15 tys. zł?

Zabierajcie auto i porozumiewajcie się z gwarantem pisemnie. W 99,9 proc. przypadków serwis nie wykonał testu próbki w certyfikowanym laboratorium (to przecież duży koszt) i nie jest w stanie udowodnić swoich racji.

Nie gódźcie się też na rozwiązania kompromisowe w rodzaju „naprawimy za pół ceny”. Może się okazać, że „pół ceny” to 200 proc. kosztu naprawy w niezależnym, równie dobrym warsztacie. Przede wszystkim jednak pilnujcie terminów przeglądów – inaczej sami będziecie sobie winni!