Ostatnio w dużych miastach Polski, np. w Warszawie czy Poznaniu, wyrastają jak grzyby po deszczu drogowe nowotwory. Owe wytwory wątpliwej myśli drogowej mają tę cechę, że pasożytują na jednej grupie uczestników ruchu, aby zawłaszczoną powierzchnię drogi oddać innej grupie. Drogowe wynalazki wojującego procyklistowskiego nurtu transportowego mają też tę charakterystyczną właściwość, że korkują ulice, tworzą wiele miejsc kolizyjnych ruchu rowerowego z samochodowym, a do tego nie są specjalnie lubiane ani przez rowerzystów, ani przez samochodziarzy.
Jest w Warszawie taka ulica na Żoliborzu. Nazywa się Krasińskiego. I jest świetnym przykładem, jak forsowanie nieprzemyślanych rozwiązań prowadzi do nikąd.
Jeszcze dwa lata temu ulica ta składała się z dwóch jezdni jednokierunkowych, oddzielonych szerokim pasem zieleni. Każda z jezdni miała po dwa pasy ruchu w jedną stronę. Samochody parkowały na chodniku wzdłuż jezdni – trudno o bezpieczniejszą konfigurację. Dwa pasy w każdą stronę zapewniały odpowiednią przepustowość (na przystankach autobusowych nie ma zatok). Auta parkowały czterema kołami na chodniku, nie zabierając miejsca na jezdni. Wszystkie parkowały w ten sam sposób – przodem w kierunku ruchu, równolegle do ulicy, więc podczas wysiadania kierowcy widzieli w lewym lusterku, czy coś nie nadjeżdża z tyłu. Podobnie mogli kontrolować sytuację za autem podczas wyjazdu na jezdnię. Było super. Aż tu nagle...
W ramach budżetu partycypacyjnego pojawił się projekt drogi rowerowej. Sam pomysł wydawał się dobry, bo takich dróg Warszawie bardzo brakuje. Ulica Krasińskiego miała i ma szeroki pas zieleni, więc aż prosiło się zbudować tam ścieżkę rowerową. Niestety, wybrano inną koncepcję. Na każdej jezdni zewnętrzny pas ruchu został urozmaicony wysepkami, które zajmują niemal połowę jego szerokości. Kierowcom nakazano parkowanie połową samochodu na jezdni, a na pozostałej połowie prawego pasa wyznaczono pas rowerowy.
Efekt? Kiedy przed przebudową ktoś skręcał w prawo, to robił to z prawego pasa, a inni mogli dalej jechać lewym pasem. Teraz prawy pas jest zajęty parkującymi autami i wysepkami, na których kierowcy niszczą felgi i zawieszenia. Drastycznie zmalała przepustowość drogi. Każdy skręt w prawo stawia samochód na kolizyjnej ścieżce z rowerzystami, tworząc sytuacje niebezpieczne. Rowerzyści muszą omijać autobusy na przystanku pasem dla samochodów. A teraz hit – rowerzyści korzystają ze swojego pasa sporadycznie. Ale „dzięki” wysepkom pustym pasem rowerowym nie przejedzie pogotowie czy straż. Czy urzędnik, który zaaprobował takie rozwiązanie, myślał? Zapewne tak. Tylko o czym?
Naszym zdaniem
Dyskryminacja zamiast zrównoważonego rozwoju. Warszawa chce korków? To niech dalej zabiera pasy jezdni samochodom zamiast budować drogi dla rowerów