Naszych off-roaderów do Afryki przywiódł Albert Gryszczuk, któremu nie można odmówić daru zarażania entuzjazmem do nowych przedsięwzięć. Kilka miesięcy temu zorganizował trudny, trzydniowy Great Escape Rally, na który – choć była to jego premiera – przybyło ponad sto samochodów, quadów i motocykli. Teraz jego celem stała się Afryka, gdzie sam startował w rajdach Dakar i Tuareg Rallye. – Moim marzeniem było pokazanie Polakom, że pustynia jest nie aż tak groźna i nie tak daleka, jak ją malują – mówi Albert. – Choć mamy w kraju wyśmienitych kierowców terenowych, niewielu z nich decyduje się na start w Afryce. Chciałem im pokazać, że wcale nie jest to takie trudne ani – co też ważne – tak kosztowne jak się wydaje.
Lista startowa wkrótce zapełniła się nazwiskami gwiazd – off-roadu i showbiznesu. Jako trening przed Dakarem w Maroku zdecydowali się wystartować, profesjonalnym Pajero T1, Robert Szustkowski i Jarosław Kazberuk. Nie zabrakło również innych doświadczonych Dakarowców – Grzegorza Barana i Rafała Martona.Z nieznanym sobie terenem postanowili zmierzyć się kierowcy na co dzień specjalizujący się w innym rodzaju off-roadu, m.in. Tomasz Trzuskolas, Aleksander Szandrowski, Rafał Płuciennik oraz małżeństwo Janaszkiewiczów. Na spotkanie z Afryką wybrał się także dwukrotny zwycięzca rajdu Drezno-Wrocław Krzysztof Kretkiewicz (ATV).
W klasie jednośladów błyszczały nazwiska byłego Mistrza Świata w enduro – Wojciecha Rencza, młodego wilka – Miłosza Jaskólskiego, a także Marcina Turskiego – wielokrotnego Mistrza Polski w rajdach płaskich.Uwagę mediów skupiały przede wszystkim jednak gwiazdy radia i telewizji. Przecierać pustynne szlaki zdecydowali się bowiem popularni aktorzy: Daria Widawska i Piotr Zelt, a także znani dziennikarze radia RMF: Tadeusz Sołtys, Marta Grzywacz i Piotr Jaworski. Dzięki ich udziałowi po raz pierwszy chyba rajd off-roadowy zaistniał na łamach plotkarskich czasopism, a nawet słynnego Pudelka! Codziennie o pustynnych zmaganiach informowało radio RMF.
Rajd oficjalnie rozpoczął się w marokańskim porcie Melilla. Wielu zawodników miało już za sobą rozgrzewkę po europejskich autostradach o długości kilku tysięcy kilometrów. A niektórzy nieprzespaną noc na rozkołysanym, zatłoczonym promie, którym przypłynęli z Almerii. Na aklimatyzację czasu jednak nie było – pierwszy etap liczył blisko 300 km. I tu już atrakcji nie brakowało – jak choćby przejazd górskim szlakiem nad kilkusetmetrową przepaścią.
Choć dla większości zawodników było to pierwsze spotkanie z Afryką, o taryfie ulgowej nikt nawet nie pomyślał – drugiego dnia etap miał już ponad 500 km! Pokonanie takiego dystansu w terenie dawało wyobrażenie, jak ciężkim rajdem jest Dakar, na którym długie etapy to codzienność. Fragmenty trasy prowadziły zresztą śladem Dakaru 2007. O dotarciu do mety przed zmrokiem nie było mowy; maruderów na trasie zastał poranek dnia następnego.
Gwoździem rajdowego programu był Erg Chebbi – morze piasku ciągnące się aż po horyzont. W tym miejscu zawodnicy spędzili dwa dni, praktykując większości nieznaną im technikę pływania autem po wydmach. Niektórzy naukę tę pojęli w lot. Innym pustynia płatała figle. Nieczęsto się bowiem zdarza, aby w bezkresie piasku wjechać autem w studnię, co spotkało Marka Mazura, który całkowicie zdefasonował przód swego Range Rovera. Nie mniej spektakularna była także wywrotka Land Rovera, kierowanego przez prezesa radia RMF. Jego pilotka, Marta Grzywacz, będąc profesjonalistką, nie przerwała relacji dla radia nawet w chwili, gdy auto balansowało na dwóch kołach!
Spalona słońcem (choć z Polski dochodziły wieści o pierwszym ataku zimy), z piaskiem trzeszczącym między zębami i niemal we wszystkich trybikach maszyn, rajdowa kawalkada niechętnie żegnała się z wydmami i ruszyła w drogę powrotną, zahaczając niemal o granicę z Algierią, na której czekali niezbyt przychylnie nastawieni żołnierze. Końcowe etapy miały już charakter relaksacyjny – Afryka zawładnęła sercami rajdowców i trudno było się z nią żegnać, zwłaszcza gdy wokoło roztaczały się nieziemskie widoki.
Niezapomnianym przeżyciem był również jeden z ostatnich noclegów – pod gołym niebem, w ruinach fortu legii francuskiej. Był to również czas kupowania pamiątek i prezentów. Jednemu z mechaników udało się wytargować wielbłąda! Niestety, później transakcja została unieważniona.
W drodze powrotnej, na promie, wszyscy zarzekali się, że do Afryki powrócą – najchętniej już za rok.
O frekwencję nie trzeba się obawiać. Kolejka chętnych do wzięcia udziału w następnym pojedynku celebrities kontra off-roaderzy podobno już jest zakręcana.