Do niedawna na fotoradarach zarabiały głównie samorządy, teraz wpływy z mandatów mają zasilać również budżet centralny. Nie oszukujmy się – to właśnie ten cel, a nie poprawa bezpieczeństwa drogowego, przyświecał twórcom ustawy fotoradarowej oraz systemu CANARD (Centrum Automatycznego Nadzoru Ruchu Drogowego) organizowanego przez Inspekcję Transportu Drogowego.

System pomyślano tak, żeby był jak najbardziej wydajny: zdjęcia z kilkuset fotoradarów mają automatycznie spływać drogą elektroniczną do centrum przetwarzania danych, w którym system ma je (również automatycznie) przeanalizować i na ich podstawie (tak, tak – oczywiście automatycznie!) wysłać wezwania do właścicieli pojazdów.

Te skonstruowano bardzo sprytnie: właściciel może się przyznać do wykroczenia lub wskazać inną osobę, która kierowała autem w chwili popełnienia wykroczenia – wtedy sprawca jest karany mandatem i punktami karnymi. Ale przecież nie chodzi o to, żeby wychowywać piratów drogowych!

Jeśli zaczną jeździć wolniej, to fotoradary przestaną być dochodowe!

Dlatego w wezwaniu wymyślono wygodną opcję – właściciel pojazdu może dać się ukarać za „niewskazanie sprawcy”. Wychodzi to nieco drożej, ale za to bez punktów karnych i ryzyka utraty prawa jazdy. Można zapłacić i pędzić dalej, w końcu – jak to kiedyś pięknie ujął pewien funkcjonariusz drogówki – prędkość to przyjemność dla bogatych.

Straże gminne też zwykle dają taką możliwość, tyle że one przesyłają najczęściej zdjęcie dokumentujące wykroczenie. Jeśli na zdjęciu wyraźnie widać kierowcę, to przynajmniej ci mniej bezczelni nie mają odwagi, żeby siebie nie rozpoznać.

Państwowa Inspekcja Transportu Drogowego system uprościła – odmawia wysyłania zdjęć, a nawet nie pozwala obejrzeć ich w swojej siedzibie. To ewenement na skalę światową!

W ten sposób właściciel z czystym sumieniem może powiedzić, że nie wie, kto prowadził samochód w chwili wykroczenia, i na odczepnego zapłacić więcej.

A czy wy wiecie, kto, gdzie i z jaką prędkością jechał waszym autem np. 2 czerwca o 16.53?

Takie rozwiązanie upraszcza działanie systemu – przesyłanie zdjęć to dodatkowe utrudnienie (ciężkie pliki!) i koszt, biznes na tym cierpi! Jeśli ktoś nie chce płacić, Inspekcja grozi sądem. Zgodnie z informacją dołączoną do wezwania dopiero w sądzie można zobaczyć zdjęcia.

Dla większości właścicieli aut jest to wystarczający argument, by nie drążyć dalej sprawy. Mało kto ma ochotę, żeby za 300 czy 500 zł tracić czas na postępowanie, którego wynik trudno przewidzieć – nie wiedząc, co jest na zdjęciach, trudno przecież ocenić, czy Inspekcja ma mocne argumenty.

Kliencie, płać i nie marudź!

No chyba że trafi się ktoś, kto występowania przed sądem się nie boi! Tak właśnie było w przypadku adwokata Artura Wdowczyka z Warszawy. Prawnikowi nie mieściło się w głowie, że państwowa instytucja może chcieć ukarać kogoś za rzekome wykroczenie, nie przedstawiając mu nawet dowodów winy.

– Nie wiem, kto prowadził moje auto w chwili wykroczenia, szczególnie że wezwanie dostałem dopiero po kilku miesiącach. Nie chcę nikogo pomawiać ani kłamać – po prostu nie pamiętam, kto tego dnia siedział za kierownicą.

Dlaczego w takiej sytuacji nie mogę zobaczyć zdjęcia, które być może wszystko by wyjaśniło? Jeśli na fotografii byłoby widać mnie, przyjąłbym mandat – deklaruje adwokat.

Prawnikowi udało się osiągnąć znacznie więcej niż przeciętnemu kierowcy. Po ostrej dyskusji z przedstawicielami Inspekcji Transportu Drogowego wymógł pokazanie mu zdjęcia jeszcze przed skierowaniem sprawy do sądu.

Okazało się, że fotografia jest fatalnej jakości i na jej podstawie nie da się stwierdzić, kto prowadził auto w chwili wykroczenia. W tej sytuacji odmówił przyjęcia mandatu, nie zgodził się też na ukaranie mandatem za niewskazanie sprawcy.

– Nie byłem w stanie określić, kto prowadził, gdyż na zdjęciu szyba była czarna. Dlaczego w takich przypadkach karę musi ponosić właściciel? Karę powinien ponosić sprawca! To budzi wątpliwości co do konstytucyjności przepisów! Sprawa trafiła do sądu.

Adwokat argumentował m.in., że rozwiązania przyjęte w ustawie fotoradarowej są niezgodne z konstytucją, a obywatel nie może wyręczać organów państwa we wskazywaniu winnych.

strona 2

Tymczasem sąd postanowił sprawę... umorzyć

Dlaczego? Bo w ocenie sądu Inspekcja Transportu Drogowego nie ma prawa do bycia oskarżycielem w sprawach dotyczących niewskazania sprawcy wykroczenia.

Inspekcja została powołana do kontroli przestrzegania przepisów ruchu drogowego i tylko w takich sprawach może być oskarżycielem – a przepis o obowiązku udzielenia informacji o tym, kto prowadził auto, nie jest przepisem drogowym, ale przepisem ustanawiającym obowiązek administracyjny posiadacza lub właściciela pojazdu.

Zdaniem sądu, mimo nowelizacji Prawa o ruchu drogowym z 29 października 2010 r., w sytuacji, kiedy kierowca odmawia wskazania sprawcy wykroczenia na wezwanie Inspekcji, ta powinna skierować sprawę do wyjaśnienia policji, która z mocy ustawy jest oskarżycielem we wszystkich sprawach o wykroczenia, chyba że ustawa przewiduje wyjątek od tej zasady.

W postanowieniu sąd podał analogiczny przykład, w którym brak kompetencji Inspekcji jest oczywisty. Jeśli w sytuacji prowadzenia przez ITD czynności wyjaśniających wobec kierowcy, który przekroczył prędkość pojazdem (do tego Inspekcja jest uprawniona), okaże się, że dokonał on wcześniej kradzieży paliwa o wartości poniżej 250 zł (to też wykroczenie), a przekroczenie prędkości było skutkiem jego ucieczki z miejsca kradzieży – to czy Inspekcja powinna złożyć wniosek o ukaranie go za kradzież? Nie! To sprawa dla policji!

Oficjalnie przedstawiciele inspekcji nie zgadzają się z postanowieniem sądu. Ale nawet oni wiedzą, że coś jest na rzeczy. Od pewnego czasu domagają się, żeby kary za przekroczenia prędkości rejestrowane przez fotoradary nakładane były w formie kar administracyjnych, czyli w procedurze maksymalnie uproszczonej – ot, po prostu, taki dodatkowy haracz za zbyt szybką jazdę.

A tymczasem do właścicieli aut sfotografowanych przez fotoradary nadal wysyłane są wezwania z informacją, że „Zdjęcie zarejestrowanego wykroczenia nie jest udostępniane. Podstawa art. 67 § 2 oraz art. 38 § 1 Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia w zw. z art. 156 § 1-4 Kodeksu postępowania karnego”.

Sprawdziliśmy to – cytowane przepisy takiej sytuacji nie dotyczą! Mówią o uprawnieniach i obowiązkach obwinionego, a tymczasem właściciel auta wezwany przez ITD jest najwyżej świadkiem! I to jest prawdziwy skandal, zresztą niejedyny związany z fotoradarowym biznesem!

Czy tuning fotoradarów jest legalny?

Jednym ze zwycięzców niedawnego przetargu na fotoradary dla Inspekcji Transportu Drogowego była firma Zurad, producent urządzeń Fotorapid CM. Trudno je uznać za szczególnie nowoczesne – już cztery lata temu, kiedy pojawiły się na rynku, nie należały do rynkowej czołówki.

Nie można się więc dziwić, że Zurad podejmuje działania mające ten produkt poprawić. Aktualnie dostarczane egzemplarze mają m.in. zupełnie inny, nowszy aparat rejestrujący wykroczenia – w obudowie fotoradaru montowane są lustrzanki firmy Nikon. Teraz jest to model Nikon D300S, którego w momencie opracowywania konstrukcji tego fotoradaru nie było nawet na rynku!

W czym problem?

Otóż każdy sprzęt używany do urzędowych pomiarów musi mieć tzw. zatwierdzenie typu. Jest to dokument wydawany przez Prezesa Głównego Urzędu Miar na podstawie badań prowadzonych przez uprawnione instytucje, który potwierdza, że urządzenie działa poprawnie.

Jednym ze zwycięzców niedawnego przetargu na fotoradary dla Inspekcji Transportu Drogowego była firma Zurad, producent urządzeń Fotorapid CM. Trudno je uznać za szczególnie nowoczesne – już cztery lata temu, kiedy pojawiły się na rynku, nie należały do rynkowej czołówki. Nie można się więc dziwić, że Zurad podejmuje działania mające ten produkt poprawić. Aktualnie dostarczane egzemplarze mają m.in. zupełnie inny, nowszy aparat rejestrujący wykroczenia – w obudowie fotoradaru montowane są lustrzanki firmy Nikon. Teraz jest to model Nikon D300S, którego w momencie opracowywania konstrukcji tego fotoradaru nie było nawet na rynku! W czym problem? Otóż każdy sprzęt używany do urzędowych pomiarów musi mieć tzw. zatwierdzenie typu. Jest to dokument wydawany przez Prezesa Głównego Urzędu Miar na podstawie badań prowadzonych przez uprawnione instytucje, który potwierdza, że urządzenie działa poprawnie. Fotoradary sprzedawane obecnie, mimo że zostały poważnie zmodyfikowane, nadal mają to samo zatwierdzenie typu, które wydano w 2008 roku (ze zmianami z 2009 roku). Wersji po modyfikacjach najwyraźniej nie poddano ponownej, oficjalnej procedurze testowej. Takie badania są drogie i czasochłonne, a producent, należący do trapionej od lat kryzysem polskiej zbrojeniówki, mimo państwowych zamówień z pewnością nie cierpi na nadmiar gotówki. Wystarczy rzut oka na urządzenia dostarczane teraz Inspekcji Transportu Drogowego na potrzeby systemu CANARD, żeby zauważyć, że wyglądają one nieco inaczej od tych, które montowano dotychczas przy drogach. Różnica dotyczy przede wszystkim „nadbudówki”, w której umieszczono m.in. moduł do bezprzewodowej transmisji rejestrowanych danych o wykroczeniach. Kiedy niedawno jedna ze straży miejskich oficjalnie zapytała Główny Urząd Miar, czy na maszcie fotoradaru poza samym urządzeniem można umieścić kamerę monitoringu miejskiego, prezes GUM-u odpowiedział, że takie modyfikacje wymagałyby zmiany decyzji zatwierdzenia typu, co oznaczałoby konieczność przeprowadzenia odpowiednich badań. No ale może w przypadku urządzeń pomiarowych produkowanych przez państwową firmę dla państwowej instytucji, mającej ratować państwowy budżet, państwowy Główny Urząd Miar byłby bardziej pobłażliwy? Fotoradary sprzedawane obecnie, mimo że zostały poważnie zmodyfikowane, nadal mają to samo zatwierdzenie typu, które wydano w 2008 roku (ze zmianami z 2009 roku). Wersji po modyfikacjach najwyraźniej nie poddano ponownej, oficjalnej procedurze testowej.

Takie badania są drogie i czasochłonne, a producent, należący dotrapionej od lat kryzysem polskiej zbrojeniówki, mimo państwowych zamówień z pewnością nie cierpi na nadmiar gotówki.

Wystarczy rzut oka na urządzenia dostarczane teraz Inspekcji Transportu Drogowego na potrzeby systemu CANARD, żeby zauważyć, że wyglądają one nieco inaczej od tych, które montowano dotychczas przy drogach.

Różnica dotyczy przede wszystkim „nadbudówki”, w której umieszczono m.in. moduł do bezprzewodowej transmisji rejestrowanych danych o wykroczeniach.

Kiedy niedawno jedna ze straży miejskich oficjalnie zapytała Główny Urząd Miar, czy na maszcie fotoradaru poza samym urządzeniem można umieścić kamerę monitoringu miejskiego, prezes GUM-u odpowiedział, że takie modyfikacje wymagałyby zmiany decyzji zatwierdzenia typu, co oznaczałoby konieczność przeprowadzenia odpowiednich badań.

No ale może w przypadku urządzeń pomiarowych produkowanych przez państwową firmę dla państwowej instytucji, mającej ratować państwowy budżet, państwowy Główny Urząd Miar byłby bardziej pobłażliwy?