Miłość od pierwszego spojrzenia
Na niewielkim międzynarodowym lotnisku w Innsbrucku przysiadały, nadlatujące z okolicznych gór, małe Cessny i Boeingi. Wyblakłe słońce rozpalało asfalt i beton, a w rozgrzanym, falującym powietrzu unoszącym się nad ich powierzchnią, stał szyk wojowników, przygotowanych do ataku. Tym razem nasze oczekiwania były większe niż zwykle, ponieważ nowe „trójkowe“ coupe wybrało ekstrawagancki styl bycia i przywdziało ekskluzywną szatę. Na pierwszych zdjęciach agresywne krzywe i przetłoczenia nie wyglądały zbyt pociągająco, jednak spotkanie tu i teraz, rozwiało nasze wątpliwości. Trójka naprawdę dobrze wygląda! Wydłużony kadłub i obniżona linia dachu, zmieniony kształt przednich i tylnych lamp, to wszystko razem dało agresywną, a zarazem bardzo elegancką całość, której atuty wynikną także w codziennym życiu – a to uważam, jest największym osiągnięciem zespołu wokół Chrisa Bangle‘a. Wewnątrz znajdziemy deskę rozdzielczą, prawie bez zmian zapożyczoną z limuzyny, oraz ładnie wydłużone kształty paneli bocznych. Kierownica otrzymała dwie ozdobne metalowe listwy, przestylizowano kokpit; prędkościomierz kończący się liczbą 280 km/h oraz obrotomierz z czerwonym polem, zmieniającym zakres w zależności od temperatury silnika, i podziałką do 8000 obr./min zaczerpnięto z M3. Kierowca i pasażer nie muszą już wykonywać figur akrobatycznych, by sięgnąć po pas bezpieczeństwa – dotarcie do niego ułatwia teraz, na wzór starych amerykańskich samochodów, podajnik, który wysuwa się po zatrzaśnięciu drzwi.
Odpalamy silnik
i pierwszy raz budzimy do życia zupełnie nowy 6-cylindrowy silnik 3,0 l biturbo z bezpośrednim wtryskiem paliwa. Już z pierwszych dźwięków wiadomo, że wychowano go na agresywnego wojownika. W porównaniu do wolnossącej trzylitrówki, znanej z limuzyny, pomruk silnika jest wścieklejszy. Średnie tony dobiegające spod maski brzmią, jakby silnik pozbawiony był izolacji dźwiękowej, przy zimnym silniku warkot można by nawet porównać do silników diesla. Po szybkim nagrzaniu silnika sytuacja odwraca się jednak radykalnie, a przepiękna pieśń o pustych i krętych drogach brzmi, jakby odtwarzano ją w najlepszym zestawie audio.
Dzień 1: Manualna skrzynia biegów
Na początku wybiera nasze serce, więc sięgamy po wersji bez oznaczenia „A“. Wyjeżdżamy, od pierwszej chwili poruszamy się płynnie, bez szarpnięć, ze sztywnym, ale dokładnie pracującym pedałem sprzęgła od razu się zaprzyjaźniamy. Niestety, jeśli chodzi o pracę skrzyni biegów, sytuacja nie wygląda już tak sielankowo, musimy się chyba przyzwyczaić, że nieprecyzyjnie pracujące przekładnie są dziś w BMW standardem, jednak cała obsługa auta nie nastręcza większych trudności. Przejeżdżamy kawałek autostrady, nie przekraczając dozwolonej prędkości, ale po chwili zjeżdżamy z niej i kierujemy się w góry. Ostatnie oznaki cywilizacji pozostawiamy daleko za sobą i pierwszy raz próbujemy, co pod hasłem „radość z jazdy“ rozumieją technicy z Monachium. Dwójka, gaz do dechy, chwila ciszy, obrotomierz mija dwójkę, a spod maski wydobywają się krwiożercze odgłosy. Przyjemny sześciocylindrowy gang, podkreślony sportowymi tłumikami, wyczarował na naszych twarzach uśmiech a aksamitnie wzrastająca, ale bezkompromisowa moc, zamienia ostre wzniesienia w zwykłą, prostą drogę. Ciąg silnika nie ustępuje, wskazówka obrotomierza zbliża się jednak do czerwonego pola, najwyższy czas na zmianę biegu, na szczęście chwilę tą łatwo rozpoznać „na ucho“. Frajda, jaką przynosi coupe, potęguje się z każdym zakrętem, kiedy to redukujemy bieg na dwójkę, dodajemy gazu, a tył auta zaczyna nas wyprzedzać, na szczęście nad wszystkim panuje dobrze wyregulowane DSC. Następuje bestialskie przyśpieszenie w linii prostej, podbarwione przepięknymi melodiami. Wszystko to odczuwamy znacznie intensywniej niż w starszym modelu 330i. Ogromna moc silnika powoduje, że kontrolka systemu stabilizacji jazdy, podczas przejeżdżania nierówności, miga jak szalona. Do kierowcy wszystko dociera, fotel staje się tu rzecznikiem kół tylnych, kierownica informuje zaś o sytuacji z przodu. Wszystko to polepsza poczucie kontroli na bestią.
Wjeżdżamy na szczyt, jednak to nie koniec naszej wycieczki, zjeżdżamy na drugą stronę góry, po szerokiej, pełnej ostrych zakrętów drodze. Przez dziesięć kilometrów auto nie robi nic innego, tylko do oporu wykorzystuje swoje umiejętności – maksymalne przyśpieszenie przy opuszczaniu zakrętu, szybki przejazd paroma łukami drogi wydrążonej w masie skalnej i znowu ostre hamowanie do dalszego zakrętu. Maksymalne obciążenie nijak nie wpływa napodwozie i układ hamulcowy, które radzą sobie z nim bez najmniejszego problemu. Fakt, na dole dopada nas zapach z rozgrzanych tarcz i klocków, jednak same hamulce działały nadal bez zarzutów. Dodatnie punkty „beemka“ uzyskuje także za pozycję za kierownicą – teraz siedzi się niżej i bardziej w tyle. Te parę centymetrów różnicy pozwoliły lepiej zżyć się z pojazdem. Skuteczniejszy jest teraz układ kierowniczy – na polecenia kierowcy reaguje szybciej i bardziej bezpośrednio. Zawieszenie, które jeszcze usztywniono, pozwala kierowcy zapomnieć o „cywilnym“ przeznaczeniu auta – po paru kilometrach jazdy po krętych górskich drogach czujemy się jak załoga rajdowa w Monte Carlo, a każdy metr drogi wchłaniamy z taką samą przyjemnością, z jaką menel wypija kolejny łyk swojego bimbru. Dobrze skonstruowane BMW wytrzymuje więcej od jego kierowcy, który po zabójczej przejażdżce siada w kawiarence u stóp masywu górskiego, przepełnionym emocjami głosem zamawia kawę, roztrzęsionymi rękoma unosi filiżankę do ust. Ta chwila relaksu ma uspokoić jego jak młot bijące serce, przedawkowane adrenaliną. BMW tymczasem w spokoju schładza się w powiewach świeżego, górskiego wiatru.
Dzień 2: Nowy Steptronic
Kolejną nowością, oferowaną do mocnej jednostki, jest nowa generacja automatycznej skrzyni biegów Steptronic. Nie zmieniono liczby biegów, jednak skrzynia reaguje teraz jeszcze dynamiczniej. O tym, że nie chodzi tylko o hasło z broszury, przekonał nas następny dzień. Na przejazd schnących po nocnej burzy alpejskich dróg wybraliśmy model z automatem. I był to wybór trafiony; chociaż starszy model 6-biegowego Steptronica pięć lat temu ustawił nowe reguły w kulturze pracy skrzyni automatycznych, dziś niektóre przekładnie, zwłaszcza 7G-Tronic w Mercedesie, wyprzedziły go. Dlatego BMW zaprezentowało jego zmodyfikowaną wersję, która znów powala swoich konkurentów na kolana. Opóźnione reakcje udało się zminimalizować, a nawet można by powiedzieć wyeliminować. Tryb sportowy włącza się automatycznie po „wdepnięciu“ pedału gazu do podłogi, a zmiana biegów manetkami pod kierownicą jest prawie tak szybka, jak w sekwencyjnych skrzyniach biegów. Kick-down przejawia się już po kilku dziesiętnych sekundy, co prawda z lekkim szarpnięciem, jednak dalej już płynnie przechodzi przez wszystkie biegi. Przejazd alpejskimi serpentynami z obiema rękami na kierownicy okazuje się być bardzo przyjemnym przeżyciem, a nasze obawy, że automatyczna skrzynia nie da sobie rady, nie potwierdziły się. Subiektywnie zachowanie automatycznej skrzyni biegów można porównać do skrzyni sekwencyjnej, jednak bez jej negatywnych cech.
Droga powrotna odbywała się przez dwie przełęcze górskie, z których jedna osiąga wysokość ponad 2500 m n. p. m. Dopiero tutaj coupe pokazało, na co je stać! Parę kilometrów jazdy po serpentynach alpejskiego masywu, pokonanie 2-kilometrowej różnicy wysokości agresywną jazdą z jednego ostrego zakrętu do drugiego. Wyścigi z motocyklistami. Po prostu codzienny sen wszystkich fanów motoryzacji. I znowu na szóstkę! Chociaż po osiągnięciu najwyższego miejsca przełęczy Timmelsjoch z auta przez długie minuty ulatniały się gigantyczne fale ciepłego powietrza, to wszystko pracowało doskonale. Chwila spoczynku i zjazd na drugą stronę. Znowu różnica wysokości 2000 m, tym razem w dół. Kolejny koncert solowy bawaryjskiego bojownika. Szybki zjazd wąską, jakby doklejoną do zbocza drogą, przecinającą krainę człowieka lodu Oetziego. Wokół nas galeria śnieżna, ostre zakręty, rzadkie powietrze. Puste drogi wręcz namawiają do wypróbowania umiejętności Bawarczyka. Tym razem w kość dostały hamulce. Ostre zjazdy, pochylone proste zakończone wąskimi zakrętami śmierci przejeżdżanymi na jedynce, zapach rozpalonych hamulców, jednak ani przez chwilę nie dało się odczuć fadingu. Reszta podróży odbyła się już spokojnym tempem po zwykłych, przepełnionych drogach krajowych, gdzie nie pozwoliliśmy sobie na przekraczanie dozwolonych prędkości. Samochód spokojnie odpoczywał po wysiłku, a my w końcu mogliśmy docenić także jego komfortowe wnętrze. Auto pokazało nam swoją drugą twarz – czułą i przyjemną, która była tak samo sympatyczna, jak pierwsza – dzika i bezkompromisowa. Rozluźniliśmy zesztywniałe nadgarstki, moc nowego BMW drzemała gdzieś głęboko pod maską, a my ostatnie kilometry przejechaliśmy swobodnym, wolnym tempem, podziwiając alpejskie pejzaże. Z auta wyszliśmy uśmiechnięci i wypoczęci.
BMW 3 Coupe
także tym razem przesunęło granice możliwości klasy średniej. Prawie standardową technikę ukryto pod eleganckim, dobrze spasowanym ubraniem, które bardziej przypomina starą „Ósemkę“ niż „trójkową“ limuzynę. Wszystkie modyfikacje przyczyniły się do wzrostu radości z jazdy, nowe Coupe zapewnia wiele sportowych wrażeń – i jakkolwiek trudno w to uwierzyć, przychodzi mu to dużo, dużo łatwiej niż podstawowej wersji sedan. Mimo sportowych umiejętności, auto pozostało komfortowym środkiem komunikacji i uzupełnia limuzynę i kombi o nową jakość. Nowy 3-litrowy 6-cylindrowiec z bezpośrednim wtryskiem i doładowaniem na niskich obrotach nie jest tak sprawny, jak jednostka wolnossąca, jednak kiedy nabierze sił, pokazuje potencjał, swobodę, a częściowo także dźwięk jednostek 8-cylindowych.