Kiedy pod koniec lat 70-tych pojawił się pierwszy dieslowy Cadillac, była to prawie tragedia narodowa, jednak nie było innego wyjścia. Końcowy okres kryzysu paliwowego i irańska rewolucja w roku 1979 oznaczały dalsze zwiększanie cen paliwa. Nie chodziło o tak drastyczne podwyżki jak w roku 1973-74, jednak z powodu paniki ceny wzrosły nieadekwatnie do sytuacji.
Dieslowy silnik V8 powstał z konieczności, co potwierdza fakt, że pierwotnie silnik był benzynowym 8-cylindrowcem Buick, który Buick produkował na potrzeby pozostałych marek koncernu GM. Jednostka o pojemności 350 cali sześciennych, czyli 5,7 l, oferowała moc zaledwie 125 kW (170 KM). Po przebudowaniu jego potencjał był jeszcze mniejszy, moc spadła do 92 kW (125 KM), oferował jednak zaspokajający moment obrotowy 304 Nm, a zużycie paliwa w stosunku do wersji benzynowej spadło o 20 %.
Cadillac chciał wtedy zaatakować dieslowe Mercedesy, jednak z biegiem czasu zorientował się, że Mercedesy nie są popularne z powodu jednostek wysokoprężnych czy niższego zużycia paliwa, ale dzięki prestiżowi, który reprezentowały niemieckie samochody. Dziś ten okres wspominany jest jako najsmutniejszy w całej historii amerykańskiej motoryzacji, chociaż marka Cadillac została pierwszym amerykańskim producentem stosującym w seryjnej produkcji silniki diesla.
Wróćmy jednak do teraźniejszości i z zaskoczeniem zorientujemy się, że historia lubi się powtarzać. Decyzja GM rozpocząć produkcję dieslowych Cadillaców ponownie ma związek ze złą sytuacją gospodarczą i ogólnym rozwojem globalnego rynku. W USA na „wielką trójcę” naciskają Japończycy, a żeby odnieść sukces w Europie GM nie miało innej możliwości niż wprowadzić na rynek diesle. W zeszłym roku sprzedano na Starym Kontynencie o 40 % więcej Cadillaców niż w roku 2005, o na pierwszy rzut oka może wydawać się dużym sukcesem, jednak w ilości sprzedanych samochodów oznacza to zaledwie 3000 egzemplarzy.
Przy projektowaniu jednostki wysokoprężnej GM współpracowało z włoskim VM Motori SpA, które w 51 procentach należy spółce Penske Group, pozostała część pozostaje pod kontrolą DaimlerChrysler AG. Jednostka o pojemności 2,9 l pracuje z systemem bezpośredniego wtrysku paliwa common-rai, dzięki czemu oferuje 184 kW (250 KM) i maksymalny moment obrotowy 550 Nm. Silnik trafi pod maskę wszystkich modeli marki, oprócz najmniejszego BLS i SUV-a Escalade i będzie alternatywą dla rzędowej 5-cylindrowej jednostki Vortec 3700 w Hummerze H3. Później silnik w swoich modelach wykorzystają także Opel, Vauxhall i Saab. Dzięki możliwości zamontowania jednostki jak wzdłużnie, tak i poprzecznie, silnik jest bardzo uniwersalny.
Oba rzędy cylindrów rozwarto pod kątem 60°, a średnica i skok cylindra wynoszą odpowiednio 83,0 mm x 90,4 mm. Największe ciśnienie wtrysku paliwa w silniku o pojemności 2935 cm3 wynosi 2000 bar.
Pierwszym modelem, w którym pojawi się nowy turbodiesel będzie sedan CTS. Ich właściciele byliby pewnie zaskoczeni, gdyby dowiedzieli się, że silniki odbyły już dwa loty przez Atlantyk. VM Motori będzie bowiem transportować jednostki do Stanów Zjednoczonych, a po zamontowaniu do samochodu pojazdy zostaną przewiezione z powrotem do Europy.
Może zastanawiacie się teraz, co z modelem flagowym Cadillac Escalade (BLS skorzysta z jednostek znanych z modeli Opel Vectra i Saab 9-3). Problem dużego SUV-a tkwi w dużej masie (2,5 t) i automatycznej skrzyni biegów. Z taką masą ani 550 Nm nie byłoby w stanie poradzić sobie tak, żeby zapewnić dynamikę dorównującą benzynowym modelom, nie mówiąc już o „marnej” mocy 184 kW (250 KM). Tak więc Escalade otrzyma układ hybrydowy.
Cadillac, a z nim cały koncern GM, stara się również skorzystać na wzrastającej popularności limuzyn z napędem na obie osie. W Europie liderami w tym segmencie są układy quattro, xDrive i 4Matic, jednak Cadillac już w tym roku chce wprowadzić konkurencyjny model CTS z napędem na obie osie, a kilka miesięcy później także dużą limuzynę STS z systemem AWD i silnikiem V8.