Logo
WiadomościAktualnościDylemat skazańca

Dylemat skazańca

Autor Robert Rybicki
Robert Rybicki

Ubezpieczenia komunikacyjne istnieją po to, by pokrywać z nich m.in.

Dylemat skazańca
Zobacz galerię (2)
Auto Świat
Dylemat skazańca

koszty napraw aut uszkodzonych w wypadkach. Niestety, sposób obliczania wysokości odszkodowań jest taki, że najczęściej pieniędzy nie wystarcza na naprawę w autoryzowanej stacji obsługi. Wiemy o tym wszyscy, toteż na przymusowy kontakt z ubezpieczycielem włącza się w naszej podświadomości sygnał alarmowy. Całkiem słusznie, bo wykonanie jakiejkolwiek naprawy blacharskiej poza stacją ASO kończy się utratą części lub nawet całej gwarancji na perforację nadwozia.WycenaWszystkie firmy ubezpieczeniowe używają do wyceny programu Audatex. Uwzględnia on ceny części i koszty robocizny.Jeśli chodzi o części, ubezpieczyciele liczą sobie tzw. amortyzację. Jeśli wypadkowi ulega auto czteroletnie, to firma zakłada, że części, z których się składa, tracą na wartości. Jeśli konieczna okazuje się wymiana jakiejś na nową, to towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaca za nią tyle, ile jego zdaniem warta jest czteroletnia w tym wypadku część. Według analizy prawnej rzecznika ubezpieczonych postępowanie takie jest bezprawne. Wynika to z wyroku Sądu Najwyższego. Ponieważ w Polsce nie ma prawa precedensowego, na wyegzekwowanie pokrycia ceny nowej części w całości trzeba mieć dużo czasu i sił do walki. Pewnym rozwiązaniem jest wykupienie polisy autocasco z klauzulą nieamortyzowania części. Trzeba jednak za nią zapłacić więcej niż za zwykłą, a poza tym w przypadku OC amortyzacji nie unikniemy.W sprawie cen robocizny jest gorzej. Według Audatexu jedna roboczogodzina w zakładzie blacharskim na terenie Warszawy kosztuje od 80 do 100 zł. W stołecznych stacjach ASO cena ta waha się od 100 do nawet 120 zł. Jeśli więc blacharz spędził przy samochodzie 8 godzin, to różnica między odszkodowaniem i ceną serwisu wynosi 160 zł, po które trzeba sięgnąć do kieszeni. Na jej wyegzekwowanie od ubezpieczyciela nie ma sposobu.W rozkrokuW finale dochodzi najczęściej do tego, że musimy dołożyć do naprawy albo poszukać tańszego warsztatu. W pierwszym przypadku mamy zapewnioną kontynuację gwarancji na perforację nadwozia i lżejszą kieszeń. W drugim zachowujemy nienaruszony portfel, ale rozpoczynamy ryzykowną grę z gwarantem.Za skorzystanie z usług nieautoryzowanej stacji producenci cofają gwarancję na naprawione lub wymienione części. Jeśli po kilku latach od wypadku, ale jeszcze w okresie obowiązywania gwarancji, będziemy zmuszeni do złożenia reklamacji, możemy spotkać się z przykrą niespodzianką. Nagle może się okazać, że za odżałowanie dopłacenia do wizyty w ASO po wypadku musimy zapłacić kilka razy tyle, by usunąć wadę blach, na które straciliśmy gwarancję. Sprawdziliśmy, jak wyglądałoby to w przypadku wymiany błotnika przedniego w Fiacie Punto.W stacji ASO policzono nam 800 zł. Prywatny blacharz zażyczył sobie za to samo 600 zł. Jeśliby dwa lata potem błotnik ten przerdzewiał i kwalifikował się do wymiany, a samochód mieściłby się jeszcze w terminie gwarancji, to trzeba by wyłożyć 600 zł. W sumie na całej operacji stracilibyśmy 400 zł.Konieczność skorzystania z gwarancji na perforację nie jest jednak pewna. Wielu kierowców podejmuje więc ryzyko oszczędzając nerwy na walce z ubezpieczycielem. Niektórzy płacą za to wysoką cenę.GilotynaWiele przedstawicielstw za wizytę u prywatnego blacharza cofa gwarancję na całe nadwozie. Może więc dojść do sytuacji, w której wymienimy błotnik poza serwisem, robota zostanie wykonana fachowo i z nową częścią nic się nie będzie działo. Zardzewieje jednak np. dach, klapa bagażnika, maska i tylny pas. Za naprawę i ewentualne wymiany trzeba będzie słono płacić gotówką. Stracimy bowiem bezpowrotnie swoje prawa wynikające z gwarancji.Można o nie walczyć. Wystarczy udowodnić przed sądem, że prywatny serwis, który zajmował się wymianą błotnika w naszym aucie, wykonał swą pracę fachowo i w sposób zgodny z normami producenta naszego samochodu. W przyszłości pojawi się jeszcze jedna szansa. Unia Europejska wydała zalecenie, na podstawie którego nie wolno cofać całej gwarancji na towar. Można ją likwidować jedynie w odniesieniu do jego pewnych części. W tym wypadku naprawionych bądź wymienionych poza autoryzowaną stacją obsługi.Wnioski płynące z powyższych rozważań są przykre. Musimy płacić teraz i jechać do ASO albo nie dopłacać i zdać się na łut szczęścia, że naszemu samochodowi nic nie zardzewieje. W najlepszym przypadku nie poniesiemy żadnych konsekwencji. W gorszym przyjdzie dużo zapłacić. Pewnym rozwiązaniem jest oddanie auta do naprawy w ASO, z którym ubezpieczyciel ma podpisaną umowę. Wtedy nie ma problemów. Co jednak ma zrobić poszkodowany, w którego samochodzie rozbita została przednia część nadwozia z reflektorami, a do najbliższego ASO mającego umowę z ubezpieczycielem ma 200 kilometrów? Za jazdę bez świateł i kierunkowskazów straci dowód rejestracyjny i policja może zatrzymać jeszcze auto jako stwarzające zagrożenie na drodze. Za transport na lawecie przyjdzie zapłacić od 300 zł wzwyż i to wyłącznie z własnej kieszeni.

Autor Robert Rybicki
Robert Rybicki
Powiązane tematy: