Fiat 500C Abarth zadebiutuje na salonie w Genewie. Wydaje mi się, że ciężko mu będzie wyłącznie stać i wystawiać się na widok publiczny, ponieważ sądząc po jego wyglądzie, ma ochotę tylko na szybką jazdę.
Spójrzcie tylko na te zderzaki – ileż tam jest botoksu i kolagenu? A te poszerzone błotniki – ileż godzin na siłowni musiał spędzić ten Fiacik? A te wielkie, 17-calowe koła – czy nie przypominają Wam butów sprinterów? Co by nie mówić, 500C Abarth wygląda zadziornie i na wskroś sportowo.
Kabriolecik spod znaku Abartha wyposażony jest w turbodoładowany silnik 1,4 l o mocy 140 KM. Auto osiąga setkę w 8,1 s i pędzi maksymalnie 205 km/h. To dobrze, że jest taki szybki w czasie jazdy na wprost, bo widoczność do tyłu właściwie nie istnieje przy złożonym dachu, więc trzeba pędzić przed siebie i nie patrzeć za siebie.
Aha – wciąż nie wiem, czym jest ten model Fiata 500. Nie jest to zwykły hatchback, ale nie jest to też kabriolet. Cokolwiek to jest, jest szybkie, ale czy jest fajne? Nie wiem. Abarth 500C zaczął jako Panda, potem zmienił się w słodziutkiego malucha o niewinnym spojrzeniu okrągłych oczu, a teraz założył sportowe ciuchy, napiął mięśnie i udaje prawdziwego faceta, który chce się wyszaleć, pobluźnić i rozbić kilka mebli. Hm…