Wprawdzie polskie prawo nie dopuszcza możliwości, by pomiarem prędkości zajmowały się prywatne firmy, jednak przedsiębiorcy szybko znaleźli sobie furtkę. Gmina wcale nie musi fotoradaru kupować i czekać, aż inwestycja się zwróci. Urządzenie można wypożyczyć wraz z obsługą od wyspecjalizowanych firm. Wszystko w białych rękawiczkach. „Startujemy w przetargach ogłaszanych przez samorządy” – wyjaśnia Jan Radziwiłłowicz z zielonogórskiej firmy Meter. Na polskim rynku działa 6-7 takich przedsiębiorstw.
Usługa to dzierżawienie fotoradaru wraz z „asystą”. Co to oznacza? „Delegujemy naszego pracownika, żeby przeszkolił strażników z obsługi urządzenia oraz pomógł w jego codziennej eksploatacji” – tłumaczy Jan Radziwiłłowicz. Pracownik jedynie pomaga, bo zgodnie z prawem z automatycznych rejestratorów wykroczeń mogą korzystać wyłącznie straże gminne i policja. „Przepisy ściśle regulują, co musi zrobić strażnik, a co może zrobić przedstawiciel prywatnej firmy” – zapewnia Renata Rojtec z Krajowej Rady Komendantów Straży Miejskich i Gminnych.
W praktyce jednak większość czynności wykonują pracownicy prywatnego podmiotu. Oferta tych przedsiębiorstw jest kompleksowa. Można wydzierżawić zarówno sam fotoradar, jak i maszt do niego. Ba, można nawet wypożyczyć samochód z zainstalowanym w nim fotoradarem, który następnie parkujemy przy drodze i robimy zdjęcia z zaskoczenia. „Umowy zawierane są na okres od kilku miesięcy do nawet kilku lat. Po wygaśnięciu umowy gmina zwykle odkupuje od nas używany dotychczas sprzęt” – dodaje Jan Radziwiłłowicz.
Jego zdaniem mitem jest umawianie się z samorządem na „procent od mandatów”. „Nie ma dwóch takich samych umów, czasem pobieramy co miesieczną opłatę za wypożyczenie sprzętu, czasem za każdą godzinę asysty naszego pracownika. Nie wiemy, skąd samorząd bierze na to pieniądze, równie dobrze mogą pochodzić z podatków pobieranych za posiadanie psa” – kontynuuje Jan Radziwiłłowicz. Teoretycznie tak, w praktyce jednak sam przyznaje, że płatności do jego firmy zaczynają spływać zwykle wtedy, gdy uda się zwindykować pierwsze mandaty.
Między fotoradarami używanymi przez policję i straże miejskie są też istotne różnice. Każdy policyjny maszt radarowy poprzedzony jest znakiem ostrzegawczym umieszczonym o kilkaset metrów wcześniej. Strażnicy nie muszą się bawić w takie subtelności. Luka w przepisach pozwala im nie stosować znaków ostrzegawczych, a miejsca, w których ustawiają fotoradary, wybierają sami. „Musimy tylko z wyprzedzeniem informować o nich lokalną komendę policji” – wyjaśnia Renata Rojtec.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by fotoradar ustawić tam, gdzie zarobi najwięcej pieniędzy dla gminy. Tym bardziej że z reguły urządzenia obsługiwane przez strażników fotografują tych, którzy przekraczają dozwoloną prędkość już o 10-15 km/h, podczas gdy policjanci są bardziej liberalni i starają się łapać tych, którzy pędzą 20-25 km/h powyżej limitu.
Nastawienie samorządów na zysk widać niezależnie od wielkości ośrodków. Gdy w Lublinie stanęły pierwsze fotoradary, ich oznakowanie ograniczono do tabliczek informacyjnych umieszczonych przy wjeździe do miasta, a same urządzenia pozostały jednak nieoznakowane. Z kolei w o wiele mniejszej Bochni władze zdecydowały o obcięciu finansowania remontów i budowy nowych ulic, żeby zaoszczędzone w ten sposób fundusze przeznaczyć na zakup fotoradaru.
Podczas gdy samorządy pozyskują fotoradary, kierowcy inwestują w urządzenia ostrzegające przed nimi, np. nawigacje GPS z funkcją lokalizowania „fotoskrzynek” czy CB-radia. Nie brak też działań będących łamaniem prawa – obiektywy fotoradarów są zaklejane, zamalowywane i ostrzeliwane z markerów paintballowych.
Fotoradary dyscyplinują kierowców i ograniczają liczbę wypadków samochodowych. Dzieje się tak tylko wtedy, gdy o ich użyciu decydują specjaliści od bezpieczeństwa ruchu drogowego. Ilu burmistrzów, wójtów i komendantów straży miejskich kształciło się w tym kierunku? Śmiemy twierdzić, że kilku, najwyżej kilkunastu. Dla wszystkich pozostałych fotoradar to źródło zarobku i możliwość pokazania wyborcom, że „przecież coś dla bezpieczeństwa robimy”. Przyzwolenie na takie działania zamienia nadzór nad ruchem w farsę.