Inaugurację wyścigów Grand Prix mamy już za sobą. W dalekiej Australii najlepszym kierowcą okazał się praktycznie prowadzący od startu do mety Fin Kimi Raikkonen.

Już w przedstartowych notowaniach wiadomo było, że Scuderia Ferrari Marlboro dysponuje najszybszym bolidem. Potwierdziły to pierwsze okrążenia, na których Fin systematycznie powiększał swoją przewagę nad jadącym przez większość dystansu na drugiej pozycji Lewisem Hamiltonem.

Ostatecznie jednak na ostatnich okrążeniach rutyna wzięła górę i na pozycję wicelidera awansował Mistrz Świata Fernando Alonso, który w tym wyścigu zadebiutował w bolidzie McLaren-Mercedes.

W tej sytuacji trzecia pozycja absolutnego debiutanta na torze Formuły 1, jakim jest Lewis Hamilton, to drugi w tym dniu sukces zespołu McLarena-Mercedes.

Na słowa wielkiego uznania zasługuje postawa zdecydowanego faworyta, za jakiego jeszcze dwa dni temu uważano Felipe Massę. Jednak problemy w klasyfikacjach wyeliminowały Włocha z walki o najwyższa pozycję. Musiał dzien przed startem wymienić silnik i do wyścigu wystartował z odległego miejsca. Ale potrafił go ukończyć na doskonałej, punktowanej szóstej pozycji, tuż za Giancarlo Fisichellą. To także kolejne potwierdzenie wielkiego potencjału bolidu Ferrari.

Przyznać trzeba, że polscy kibice mieli znacznie większe oczekiwania związane ze startem Roberta Kubicy. Polak znakomicie spisał się na starcie i do 32. okrążenia zajmował świetną, czwartą pozycję w wyścigu. Niestety, jak to w sporcie bywa – niespodziewane problemy techniczne i po marzeniach!

- Miałem dobrą szybkość, ale szybko zaczęły się problemy ze skrzynią biegów. Nie dało się czesto ich zmieniać. W końcu został mi tylko piąty bieg. Całe szczęście, że nie wyleciałem z toru. Zablokowały mi sie tylne koła. Z tymi problemami zmagaliśmy się już podczas testów. Naszym celem było ukończenie wyścigu, ale to sienie udało. – powiedział atakowany przez licznych dziennikarzy, zawiedziony Robert.

Za trzy tygodnie kolejna eliminacja – Grand Prix Malezji.