Szalone życie przemierzającego świat motoryzacyjnego guru zmuszało go do mierzenia się z nieludzką liczbą okoliczności, w których stawiał czoła głupocie, niedorzecznościom i nonsensom. I choć Jeremy nie należy do osób o anielskiej cierpliwości, zawsze podejmował wysiłek, by swoim ciętym komentarzem i dobrą radą postawić do pionu wciąż zaskakujący go absurdami świat.

Tak jest i tym razem – w książce "Świat według Clarksona! Czy da się to przyspieszyć?". Prezentujemy jeden z felietonów.

Foto: Insignis Media

Dla automaniaka kąpiel w ropie naftowej to mus. Ale… o rany… dostałem gęsiej skórki

Co tydzień media zachęcają próżnych i zatrudnionych poniżej kwalifikacji do wypróbowania nowej diety, na którą składają się wyłącznie kanapki z ogórkiem, albo do nowych ćwiczeń opartych na jodze i opracowanych przez chińskich mnichów. Kluczowa jest tu odpowiednia kampania reklamowa. Nikt nie zamierza próbować czegoś, czego próbował już wcześniej. Bo przecież gdyby tamto zadziałało, ludzie nie szukaliby nowych pomysłów.

Prawdę mówiąc, nikt też nie zamierza próbować czegoś, czego przedtem próbowali inni. Wszystko musi być następną wielką rzeczą.

Jest to szczególnie widoczne w ośrodkach odnowy biologicznej. Nie mogą zalecać klientom, żeby po prostu jedli sałatę i chodzili na długie spacery. Nie, goście spa powinni zdobywać pożywienie, nacinając tylny koniec organicznej krowy i ssąc krew, która stamtąd wypłynie.

I ćwiczyć w temperaturze zera absolutnego, nucąc przy tym fragmenty "Tubular Bells". Poza tym wszystko musi mieć tybetańską nazwę. "Taro, pora na twoją kąpiel wadżrajana".

Niegdyś kąpaliśmy się w wodzie, teraz wyszło to już z mody. Chyba że woda płynie rurami prosto z Lhasy. Powinniście kąpać się w miodzie albo roztopionym serze z mleka jaka. W Gruzji mają spa, gdzie można kąpać się w winie. Tyle że do mnie to wszystko jakoś nie przemawia.

Kiedy w ubiegłym tygodniu pojechałem do Azerbejdżanu, powiedziano mi, że znajduje się tam klinika, gdzie można wziąć kąpiel w oleju. Nie w oliwie z oliwek, nie w oleju z domu orangutana.

Mam tu na myśli olej skalny, czyli ropę naftową. Surowiec wykorzystywany do produkcji wszystkiego, co niezbędne: balonów, nart, kasków motocyklowych, długopisów, motorówek, twarzy podstarzałych gwiazd filmowych, drzwi, ekspresów do kawy, butelek i oczywiście, co najważniejsze, benzyny.

Musiałem tego spróbować. Miałem wrażenie, że będzie to coś w rodzaju chrztu w świątyni prędkości.

Wyruszyliśmy zatem w zaułki Baku, gdzie odnalazłem tę klinikę. Zupełnie nie przypominała tych, które można zobaczyć w filmach o Emmanuelle. Nie było tam pary, otoczaków ani wielorybich pieśni granych na fletni Pana.

Wyglądała – czego można było się spodziewać po klinice w niedawnej radzieckiej kolonii – nieco rosyjsko. Wytarta farba na ścianach, meble z Ludowej Fabryki Krzeseł Nr 45 i aparat do EKG budzący podejrzenie, że mógłby nie tylko monitorować aktywność elektryczną organizmu, ale po pstryknięciu w przełącznik również gwałtownie ją zwiększyć. Pielęgniarka rozkazała mi wejść do pomieszczenia z mrugającą świetlówką i zapytała: "Ile pan ma lat?".

"Dwadzieścia cztery".

Wpisała więc do formularza "24".

"Żartowałem" – wyjaśniłem. "Mam sto siedemnaście lat". Przeszyła mnie dokładnie takim samym spojrzeniem, jakim pielęgniarka w "Tylko dla orłów" omiotła fałszywego generała.

Później zajął się mną lekarz i wyjaśnił, że musi mnie zbadać, bo kąpiel w ropie naftowej nie jest dla mięczaków. Na przykład pozostawanie w wannie dłużej niż dziesięć minut może skutkować rakiem.

To niewątpliwy minus, ale korzyści wydają się ogromne. "Taka kąpiel – powiedział lekarz – jest dobra dla nerek, wątroby, skóry, krążenia, serca i, jak to mówicie, penisa". Po tych słowach zaprowadzono mnie do najobrzydliwszego pomieszczenia, jakie w życiu widziałem. A mówi to człowiek, który w latach osiemdziesiątych w Chinach udał się do ubikacji w pociągu z parowozem.

Próbowano ożywić to wnętrze wazonem sztucznych kwiatów i świeczkami na baterie – prawdziwe mogłyby być nieco ryzykowne – ale ściany wyglądały jak udekorowane przez Bobby’ego Sandsa, a wiekową wannę z Ludowej Fabryki Wanien Nr 12 wypełniało coś przypominającego gorące ścieki.

Książki Jeremy'ego Clarksona Foto: Eeli Purola / Shutterstock.com
Książki Jeremy'ego Clarksona

Wszedłem do nich i początkowo zrobiło mi się przyjemnie. Zrozumiałem, dlaczego ptaki morskie tak chętnie zanurzają się w ropie naftowej, ilekroć jakiś tankowiec rozbije się o Alaskę. Potem jednak trzeba było wyjść z wanny, co skończyło się najbardziej poniżającym i odrażającym epizodem w moim życiu.

Scenę kąpieli zobaczycie w jednym z przyszłorocznych odcinków "Grand Tour", ale co stało się potem? Nie. Nie ma mowy.

Pierwszym problemem było wydostanie się. Ropa jest śliska, więc nie możecie po prostu stanąć w wannie, a co dopiero myśleć o przełożeniu nogi przez jej krawędź. Innymi słowy: potrzebujecie pomocy.

Udziela wam jej niski Azer, którego twarz, gdy w końcu staniecie do pionu, wypadnie na poziomie waszej męskiej parówki.

Trzymając się go ze wszystkich sił, wychodzę wreszcie z kąpieli i uwieszam się rozpaczliwie na wieszaku na płaszcze, podczas gdy koleś sięga po łyżkę do butów. Jest mu potrzebna, żeby zeskrobać ropę z moich pleców i ud, ale nawet ja widzę, że jego starania niewiele dają. Nurzyki wiedzą o tym od dawna: ropa przywiera.

I absolutnie nie przejmuje się wodą, co staje się oczywiste, kiedy facet dociąga moje ślizgające się po kafelkach ciało do malutkiego prysznica. Tu spoglądam w dół, żeby sprawdzić, jakie korzyści przyniosło to mojemu penisowi, ale wygląda na to, że żadne. Oprócz tego, że teraz jest czarny.

Ktoś musi zrobić coś, żeby znowu stał się biały. I jakoś nie widzę sposobu, żebym to mógł być ja. Posadzka jest już pokryta grubą warstwą mydła i ropy naftowej, co oznacza, że potrzebuję obu rąk do trzymania uchwytu prysznica, no i… o mój Boże! On go myje! Klęczy i myje go dość szybkimi ruchami, a ja boję się, że jeśli nie przestanie, dojdzie do bardzo nieszczęśliwego szczęśliwego zakończenia. A wtedy będziemy musieli wydobywać to z otworów.

Dopiero po półgodzinie pozbyłem się z ciała dostatecznej ilości ropy, by móc przejść obok nieosłoniętego płomienia, nie wylatując przy tym w powietrze. Po kolejnej godzinie w kąpieli z bąbelkami zacząłem widzieć swoje paznokcie u stóp. Czy czułem się lepiej?

Nie. Wszystkie te organiczne tybetańskie pozycje psa z głową w dół i wszystkie te kąpiele przy dźwiękach wielorybich pieśni to tylko anegdotki pozwalające podtrzymywać konwersację przy kolacji, dopóki wszyscy nie zaczną rozmawiać o oglądanych serialach. Jeśli chcecie być szczupli i zdrowi, mniej jedzcie i więcej spacerujcie. Koniec.