Krzysztof Wojciechowicz, Auto Świat: Policja zatrzymuje mnie do kontroli. Jak się nie powinienem wtedy zachowywać?
Aspirant Mariusz Bazylak, Wydział Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji: Prawo jest jasne. Kierowca musi zatrzymać pojazd, trzymać ręce na kierownicy, a na polecenie kontrolującego wyłączyć silnik i włączyć światła awaryjne. Trzeba też pamiętać, że kierowca nie może wysiadać z auta bez zezwolenia policjanta — i dotyczy to także pasażerów. Należy się też wystrzegać nerwowych ruchów.
Czyli?
Np. nerwowego sięgania do schowka po dokumenty, schowanych rąk — tak naprawdę wszystkiego, co może wzbudzić w policjancie poczucie zagrożenia. Bo my, funkcjonariusze, nigdy nie wiemy, z kim mamy do czynienia.
Czyli zakładacie najgorszy scenariusz?
Musimy. Nie wiemy, kto tym pojazdem jedzie. Nie wiemy, kogo i co nim przewozi. Nie wiemy, co przed chwilą zrobił. Możemy zatrzymać kogoś za niezapięte pasy, a tymczasem on kilkanaście minut wcześniej popełnił przestępstwo — i myśli, że o tym wiemy. A my dopiero po wylegitymowaniu i sprawdzeniu w systemie policyjnym dowiadujemy się, z kim mamy do czynienia. W systemie może np. wyskoczyć ostrzeżenie, aby zachować szczególną ostrożność, że ten ktoś może mieć niebezpieczne narzędzie lub wcześniej miał problem z dostosowaniem się do poleceń policjantów.
Niestety, wielu kierowców nie zna przepisów i niektórzy są zaskoczeni, że policjant prosi o pokazanie licznika kilometrów lub o otwarcie pokrywy silnika, aby zidentyfikować pojazd po numerze VIN.
Serio? Ludziom to przeszkadza?
Czasami tak. Mówią: "a gdzie pan mi będzie zaglądał?" albo "ja nie podam". A policjant ma obowiązek wpisać do systemu przebieg kontrolowanego pojazdu.
Przeczytaj także: Mało kto wie, że nie wolno tak się zatrzymywać i parkować. Niewiedza cię nie tłumaczy. Mandat do 300 zł
Jaki samochód zwróci uwagę policjanta na tyle, żeby go zatrzymał do kontroli?
Zależy, jaki rodzaj kontroli przeprowadzają policjanci. Jeżeli ktoś sprawdza np. stan techniczny, to będzie patrzył, czy taki pojazd nie spełnia wymagań, bo brakuje mu tablicy rejestracyjnej, ma głośny wydech, niedopuszczalny tuning lub przyciemniane szyby. Kiedyś trafiłem na pojazd z przepuszczalnością światła przednich bocznych szyb na poziomie 9 proc., a musi być co najmniej 70 proc. Ja nie widziałem przez nie kierowcy, a on nie widział mnie!
A wyraźna rdza na nadwoziu?
Jak najbardziej. Swego czasu zatrzymałem pojazd do kontroli, w którym przez boczne drzwi widziałem nogi kierowcy. Kiedy zajrzałem do środka, zobaczyłem dziury w podłodze i leżące na wierzchu wiązki elektryczne. Ten samochód nie miał nic zgodnego z przepisami. A wie pan, co było na siedzeniu pasażera?
To w ogóle było siedzenie pasażera?
Było. A nim kilka mandatów za stan techniczny pojazdu. Innym razem zatrzymałem samochód wyścigowy, który w ogóle nie był dopuszczony do ruchu publicznego i powinien być przewożony lawetą. A kierownica nim normalnie jechał. Bez tablic rejestracyjnych, bez ubezpieczenia.
Domyślam się, że podczas kontroli zdarzają się niezwykłe historie.
Kiedyś jechałem nieoznakowanym radiowozem. Obok mnie przejechała dziewczyna trzymająca przy uchu telefon. Nawet mnie nie zauważyła, bo tak się podczas tej rozmowy śmiała, była taka radosna. Kiedy ją zatrzymałem i zwróciłem uwagę, że korzystała z telefonu w niedozwolony sposób, odpowiedziała, że musiała rozmawiać, bo się dowiedziała, że zmarła jej babcia.
A kiedy pan ją zapytał, czemu w takim razie była tak rozweselona, to przyznała się do kłamstwa, czy szła w zaparte?
Wypierała się do końca. Innym razem na warszawskiej Wisłostradzie zatrzymałem kierowcę sportowego auta, który gnał 160 km na godz. Dosłownie tydzień wcześniej podczas nocnej zmiany pojechałem do wypadku właśnie na tej trasie — między Gwiaździstą a Mostem Północnym — w którym łoś dosłownie wbił się w dach samochodu. Wspomniałem o tym kierowcy sportowego auta, bo mi zarzucił, że taka trasa jak Wisłostrada powinna być drogą ekspresową z ograniczeniem do 120 km na godz. Pewnie pan nie uwierzy, co mi powiedział, jak usłyszał o wypadku z łosiem.
Aż się boję...
"Gdyby mi łoś wyskoczył, a ja bym jechał 160 km na godz., to bym mu tylko te nóżki podciął. On by przeleciał, a ja bym sobie pojechał dalej".
A pan?
Wystawiłem mu najwyższy mandat i zatrzymałem prawo jazdy za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 50 km na godz. w obszarze zabudowanym.
Innym razem dostaliśmy zgłoszenie, że autem dostawczym mogą być przewożone porwane osoby, ponieważ z pojazdu wydobywały się jakieś dźwięki — uderzenia od wewnątrz i ogólnie dziwne odgłosy. Kiedy policjanci zatrzymali kierowcę tego samochodu, okazało się, że człowiek przewoził w nim kózkę i owieczkę. I to one kopytami albo rogami uderzały w nadwozie.
Czy kierowcy przerzucają winę na policjantów?
Taka sytuacja: zatrzymuję się z wideorejestratorem na czerwonym świetle za pewnym kierowcą. Czekamy na zielone. I raptem, tak po 10 s, on rusza.
Na czerwonym?
Tak! Włączam sygnały uprzywilejowania, zatrzymuję go do kontroli. A on na to, że owszem, przejechał na czerwonym, ale dlatego, że musiałem na niego zatrąbić, żeby pojechał albo mrugnąłem mu światłami i dlatego popełnił wykroczenie.
Przeczytaj także: Znak kwadrat B-43 sieje postrach wśród kierowców. Działa inaczej, a mandat sięga 5 tys. zł. Można stracić prawko
To pewnie nie jest jedyna niedorzeczna wymówka w pana karierze?
Kiedyś usłyszałem "zawsze stoicie kilometr wcześniej, a nie tutaj" i "niemożliwe, żebym przekroczył prędkość, przecież od 500 m na luzie jadę". Bardzo często pada "jakoś innych nie łapiecie, tylko mnie". Albo "przekroczyłem prędkość, bo się spieszyłem" bądź "ten obok jechał tyle samo, co ja, a pan zatrzymał akurat mnie". Klasyka to "niemożliwe, bo ja nigdy nie przekraczam prędkości". Po czym wchodzę do systemu, a tam same mandaty za prędkość.
Po co tak głupio kłamać? Przecież pan to natychmiast zweryfikuje.
Kierowcy próbują wszystkiego, aby tylko uniknąć kary.
Osobny temat to pewnie wymówki pijanych kierowców?
Bardzo często słyszę "panie, ja tu przed chwilą jabłko jadłem" albo "płukałem zęby". Raz pewien kierowca istotnie przed kontrolą płukał zęby, bo wystarczyło zrobić dwa głębokie oddechy na zewnątrz i alkomat zapalił się już na zielono.
Często pada "proszę pana, ja jedno piwko o 22. wypiłem", a jest np. 7. rano. Tymczasem biegli potrafią bardzo łatwo stwierdzić, ile przyjęto alkoholu — jeżeli o 7. rano mamy promil, to to nigdy nie było jedno piwo o 22. I potem taki zatrzymany i doprowadzony do wykonania czynności kierowca przyznaje, że owszem, było "jedno piwo i jeszcze 0,7 wódeczki z kolegą".
Wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że rano mogą być jeszcze nietrzeźwi. Alkohol potrzebuje czasu, aby się uwolnić z organizmu. Więc jeżeli ktoś nie ma pewności, że może prowadzić, powinien się udać na najbliższą jednostkę policji i sprawdzić to na naszym alkomacie. Tylko proszę nie jechać tam samochodem.
Są tacy?
Pewnie, niektórzy nawet przyjeżdżają rowerem — jednego nagrała kamera. Najgorsi to jednak ci, którzy o godz. 17. mają 2 promile. Czyli oni pili tu i teraz, i po prostu wsiedli za kierownicę. Z premedytacją, można powiedzieć.
Czasem pijani wpadają, bo popełnili inne wykroczenie. Raz na odcinku Wisłostrady, na którym obowiązuje ograniczenie do 80 km na godz., młody człowiek pędził 140. Zatrzymałem go do kontroli i — po pierwsze, miał 0,8 promila alkoholu w organizmie, po drugie, 8-letni zakaz prowadzenia pojazdów — i to właśnie za alkohol — po trzecie, jego pasażer był poszukiwany, bo ukrywał się przed więzieniem. I tak zwykła kontrola, która miała trwać kwadrans, przedłużyła się o wiele godzin.
A czy, jak w filmach, kierowcy chwalą się swoimi domniemanymi znajomościami, aby uniknąć kary?
Zdarza mi się usłyszeć "już nie pracujesz". Albo "ja już mam swoje znajomości", "ja znam adwokata", "ja znam twojego komendanta". Tacy ludzie czasem odmawiają przyjęcia mandatu. Kierujemy więc wniosek do sądu, ale przedtem taką osobę przesłuchuje sekcja wykroczeń. I nagle się okazuje, że kierowca już zupełnie inaczej podchodzi do sprawy, emocje i adrenalina opadły. Może rzeczywiście z tym swoim znajomym adwokatem porozmawiał i ten mu wyjaśnił, że w sądzie nie ma szans, bo jest winny.
Nie rozumiem tego. Przecież jeśli moja wina jest ewidentna, to najlepiej od razu się przyznać policjantowi, a nie odstawiać cyrki.
Jeśli naruszenie jest oczywiste, to tak, warto się uderzyć w pierś, przyznać "popełniłem to wykroczenie" i przyjąć mandat. Tyle że ludzie, którym nie zostało już wiele do przekroczenia limitu punktów, próbują robić wszystko, aby nie podchodzić do egzaminu na prawo jazdy.
A jawna agresja w kierunku policjanta?
Myślę, że nie ma jej aż tak dużo. Od jakiegoś czasu policjanci są wyposażeni w kamery. Ich widok temperuje kierowców.
Niektórzy jednak wcale się nie zatrzymują do kontroli. I co wtedy? Pościg?
Ostatnio chcieliśmy zatrzymać kierowcę za przekroczenie dopuszczalnej prędkości, a on wcale nie reagował na nasze sygnały. Policjanci podjęli pościg. Zgłosili to dyżurnemu, poprosili o wsparcie. Ścigany naruszał wszelkie przepisy, wyprzedzał inne pojazdy na przejściach dla pieszych, jechał po chodniku. W końcu przebił dwie opony o krawężnik i ucieczka skończyła się na poboczu. Na szczęście nikt postronny nie ucierpiał. Okazało się, że samochodem jechał chłopak z dziewczyną. Mieli narkotyki.
Spotykam się z opiniami, że policjanci nie stoją tam, gdzie jest naprawdę niebezpiecznie — czyli na krętych i wąskich drogach — ale tam, gdzie najłatwiej jest kogoś przyłapać na przekroczeniu prędkości.
Istotnie zarzuca się nam, że nie jesteśmy tam, gdzie trzeba. Nie zgadzam się z tym. Wiemy, gdzie dochodziło do śmiertelnych wypadków. Analizujemy te dane i wysyłamy patrole właśnie w takie niebezpieczne miejsca. Tymczasem kierowcy czasem dochodzą do błędnego wniosku, że jak droga jest szeroka, dwupasmowa, to jest bezpieczna. Wielu ludzi uzna, że to ostatnie miejsce, w którym policja powinna mierzyć prędkość. Tyle że my właśnie z analiz wiemy, że to miejsce jest niebezpieczne, bo zginęła tam co najmniej jedna osoba. Jeśli na kilku krętych ulicach dojdzie do wypadków, w których są ranni, a na tej jednej szerokiej ulicy ktoś zginie, to policjant będzie kontrolował właśnie tę szeroką ulicę. Może się to wydawać bezduszne, ale ludzie zbyt łatwo ulegają pozorom. Dlaczego jest tyle wypadków latem? Bo często mamy piękną pogodę, słońce, suchą drogę i wyłącza nam się czujność. Z kolei, gdy spadnie deszcz lub śnieg, pojawi się lód, każdy jedzie ostrożnie i powolutku. I nawet jak dojdzie do zdarzeń, to są to raczej kolizje bez ofiar czy obrażeń.
Trzeba też pamiętać, że w niektórych niebezpiecznych miejscach nie ma nawet gdzie zaparkować radiowozu. Dlatego pojawiają się tam radiowozy nieoznakowane, które krążą wokół newralgicznego punktu.
Co by pan powiedział tym, którzy uważają, że podczas kontroli zachowujecie się tak, jakbyście się upajali władzą nad kierowcą?
Nigdy nie wyjeżdżamy do służby, aby przywieźć jak najwięcej mandatów, żeby kogoś zatrzymać. Chcemy, by na drogach było bezpiecznie. Działamy na podstawie przepisów. To nie jest tak, że ja jestem władza i wszystko mogę. Po prostu robię, co do mnie należy. Prawa i obowiązki mają zarówno policjanci, jak i kierowcy. Niestety, bardzo często kierowcy uważają, że mają tylko prawa, ale obowiązków już trochę mniej. Nieraz słyszę "skoro pan mnie kontroluje na trzeźwość, to ja też chcę skontrolować, czy pan jest trzeźwy" No to ja pytam, kto jest organem uprawnionym do kontroli ruchu drogowego — policjant czy kierowca?
Bywa, że kierowca uważa, iż próbujemy mu coś wmówić lub udowodnić, że ktoś jechał z prędkością, którą nie jechał. Jeżeli komuś zmierzyłem prędkość i po obejrzeniu nagrania stwierdziłem, że jest nieprawidłowe, to moja interwencja kończy się na legitymowaniu i pouczeniu.
Kiedyś na Trasie Siekierkowskiej wideorejestratorem nagrałem kierowcę, który jechał 132 km na godz. Zatrzymuję go do kontroli, a on "niczego nie przyjmuję, jechałem 70". Skończyło się na biegłym, z którym na tej arterii dokonywaliśmy pomiarów przy użyciu drona i GPS-a. Podatnik poniósł dodatkowe koszty, bo ten człowiek nie potrafił się przyznać do winy.
Ludzie mówią, że specjalnie prowokujemy, żeby mieć podstawę do zatrzymania. To proszę się teraz zastanowić nad jedną rzeczą: czy policjantowi naprawdę zależy na tym, żeby wrócić do domu te pięć godzin później, bo o tyle mogą się przedłużyć czynności związane np. z zatrzymaniem? My tylko chcemy, że wszystko skończyło się bezpiecznie — dla nas i dla ludzi. Żeby każdy policjant wrócił do domu zdrowy i na czas.
Kierowcy zwracają się do pana per „pies”?
Oczywiście. Słyszę to bardzo często. Tyle że „pies” mi nie uwłacza, ale jak już pójdą wulgaryzmy, no to wtedy nawet może dojść do znieważenia i zatrzymania. Ale na pewno nie robimy nic, aby kogoś do tego sprowokować.
Wiele osób zapomina, że policjant to nie jest zwykła praca na etacie, tylko służba. Co to oznacza?
Podlegamy obowiązkom i hierarchii, czyli musimy wykonywać polecenia. Mamy wprawdzie zaplanowane godziny służby, ale nigdy nie wiemy, czy skończymy na czas. Dziś nasza służba jest tu, w Warszawie, ale za chwilę może się to zmienić. Niejednokrotnie musieliśmy nagle jechać 50 km dalej, bo tam np. grupują się niebezpieczne osoby. Niby dziś mam skończyć służbę, dajmy na to o 22., ale zatrzymamy osobę nietrzeźwą czy poszukiwaną i skończymy o 4. rano, bo będzie trzeba wykonywać czynności. Sam trafiłem na dwa tygodnie do Suwałk, tuż przed Bożym Narodzeniem, w ramach pilnowania granicy z Białorusią.
Wiele osób uważa, że to takie proste i przyjemne: stoicie sobie z radarem i tylko „pykacie” w stronę niczego nieświadomych kierowców.
Tylko że to jest kilkugodzinne stanie na palącym słońcu lub w deszczu. Jestem na służbie, nie zawsze mogę się schować przed opadami albo inaczej ubrać. Nie można po prostu pójść na obiad, z WC też bywa ciężko. Policjanci drogówki często regulują ruchem drogowym: pamiętam, jak z kolegą zajmowałem się tym trzy godziny w piekącym słońcu przy 30 st. C. Pierwszy weekend wakacji, utrudnienia w ruchu na jednej z tras wylotowych z Warszawy. Ręce bolą, plastik w gwizdku aż wygryziony zębami, koledzy cały czas dowożą wodę. I trafiają się komentarze kierowców typu "jak była sygnalizacja, to jakoś to szło, a wy tylko tu chrzanicie robotę". Też bym wolał sobie wtedy siedzieć w cieniu i oczekiwać na interwencję zleconą. Ale to jest właśnie służba.
Albo 1 listopada, kiedy regulujemy ruch pod cmentarzami. Godziny w deszczu, śniegu, na mrozie. A niektórzy kierowcy są tym zirytowani, bo myślą, że te korki to przez nas. Wie pan, co kiedyś usłyszałem od jednego z nich pod cmentarzem 1 listopada?
Po poprzednich odzywkach już chyba nic mnie nie zdziwi.
"Żeby ci rodzina poumierała".
Rany.
Komuś może się wydawać, że utrudniamy ruch, blokujemy im dojazd do pracy, do domu. Robimy wszystko, aby właśnie tam dotarli, ale trzeba też dbać o bezpieczeństwo. Kiedyś ochranialiśmy bieg. Postawiliśmy barierki. Przed jedną stała policjantka. Obok zatrzymał się kierowca, twierdząc, że on MUSI dojechać do domu i ona nie może mu tego zabronić. I wie pan, co on zrobił? Docisnął ją samochodem do barierki, a policjantka z uszkodzonym kolanem trafiła na zwolnienie.
Ludzie nie zdają sobie też sprawy, jak policyjna służba jest ciężka dla psychiki. Widzicie ciała zabitych w wypadkach, ciężko rannych. I to nie raz, nie dwa. Jak sobie z tym radzicie?
Myślę, że każdy policjant inaczej. Jeden jest bardziej odporny, drugi mniej. Jako policjanci sekcji kontroli ruchu drogowego bardzo często jesteśmy pierwsi na miejscu zdarzenia. Jest mi szczególnie ciężko, gdy poszkodowane są dzieci. Pamiętam wypadek z 10-latkiem przebiegającym przez przejście dla pieszych do autobusu. Chłopiec został tak mocno uderzony przez samochód, że przeleciał kilka metrów i trafił na pobocze, po drodze tracąc but. Na szczęście przeżył. Miał pokiereszowane plecy, ale w tej adrenalinie w ogóle nie czuł bólu. Jego jedynym zmartwieniem był właśnie ten but. "Znajdźcie mi but, bo jak przyjedzie mama, to na mnie nakrzyczy, że nie ma buta". Żeby go uspokoić, chodziliśmy i szukaliśmy tego buta. To było dla mnie wyjątkowo trudne — mój syn był wtedy w wieku tego chłopca.
Nigdy nie musiałem nikogo powiadamiać, że ktoś bliski zginął w wypadku. Nie wszyscy policjanci sobie z tym radzą. Wysyła się więc takich, którzy już musieli wykonać ten przykry obowiązek. Wcześniej sprawdzamy jednak, czy bliski ofiary jest sam w domu – jeśli tak, możemy poprosić o przybycie członka jego rodziny, żeby w takiej chwili mieć przy sobie kogoś bliskiego, albo może przyjechać karetka pogotowia, szczególnie do osoby starszej, która może nie poradzić sobie z taką informacją.