kocham stare auta. Mają swoje niedomagania, co czyni je bardziej ludzkimi. Mają swoje humory i nastroje, dzięki czemu mają duszę. No i są piękne, bo powstały w czasach, gdy jeszcze wszystko było możliwe. Gdy były projektowane, nikt się nie przejmował tym, by przód auta był miękki jak poduszka, a to na wypadek, gdy nieuważny pieszy wejdzie pod koła. Projektowano je w czasach, gdy księgowi dopiero zaczynali naukę, więc nie ma w nich tanich plastików, pokręteł z innych aut i tych samych silników co w dziesięciu innych modelach. Poza tym zabytkowe auta wymagają atencji, nie wypada się nimi spieszyć, trzeba o nie dbać. Są z innego świata i to jest w nich najbardziej pociągające.
Co nie zmienia faktu, że nie mógłbym mieć auta zabytkowego. Nie mam ani siły, ani czasu, ani ochoty pieścić te stare graty, myć je, naprawiać i rozmawiać z nimi. Chcę po prostu wsiąść i szybko dojechać na miejsce, posłuchać w czasie jazdy ulubionej muzy i nie przejmować się, że odpadnie mi jakaś uszczelka i samochód stanie mi bezradnie, gdy zacznę wjeżdżać na wzniesienie, albo że kierownica się zatnie, gdy będę pokonywał lewoskręt.
Wracając jednak do Konkursu Elegancji Villa d’Este. Zjechały się tam oldtimery, pokazały się w pełnym włoskim słońcu, chwyciły za serce niejednego automaniaka i wróciły do domu. I wystarczy, więcej robić nie muszą. Wystarczy, że są.