Logo
WiadomościAktualnościKrólestwo prototypów

Królestwo prototypów

Autor Robert Rybicki
Robert Rybicki

Gdyby nastąpił ogólnoświatowy kataklizm i cały nasz glob w jednej sekundzie zamarł, a po latach archeolodzy z kolejnej cywilizacji odkopali artefakty z tokijskiego salonu samochodowego, stworzyliby sobie niezwykle interesujący obraz ludzkości. Niewykluczone nawet, że uznaliby hale Tokyo Motor Show za garaż pojazdów kosmicznych.

Królestwo prototypów
Zobacz galerię (12)
Auto Świat
Królestwo prototypów

Na wizję taką ciężko zapracowali designerzy, których twory jak zwykle w największej liczbie prezentowane są na japońskiej wystawie.Absolutnymi liderami także w tym roku byli producenci z Kraju Kwitnącej Wiśni. Pomysły na samochody najbliższej przyszłości, jakie zaprezentowali Nissan, Honda, Mazda, Mitsubishi, Subaru i Toyota (ta ostatnia wraz z Daihatsu), byłyby bowiem co najmniej zaskakujące nawet w atelier hollywoodzkiej wytwórni filmów science fiction. Można było tu znaleźć właściwie wszystko - od kolejnych etapów aut hybrydowych po dosłownie kosmiczne pomysły, w których wcielenie znajdowały idee w rodzaju "wszystko w jednym", a więc mogące zastępić kierowcy dom, biuro i ośrodek wczasowy. Oczywiście, służące także do jeżdżenia - maksymalnie ekonomicznego i w miarę możliwości bezszelestnego lub ekologicznego po kres wyobraźni.Oczywiście, nikt nie próbował nawet przez moment twierdzić, że auta tak pomyślane i wykonane stanowić mają kolejne generacje znanych na całym świecie modeli. Niemniej są one wyznacznikami trendów dominujących w projektowaniu przyszłości, a planowane - i często stworzone od zera po pełnię funkcjonalności - rozwiązania techniczne, ergonomiczne i użytkowe z całą pewnością bardzo szybko znajdą zastosowanie w już teraz kończonych modelach, mających wejść na rynek w ciągu najbliższych lat.Na każdym niemal stoisku można było obejrzeć mniej lub bardziej awangardowe propozycje. Bez wątpienia najwięcej do pokazania miały Toyota i Nissan, na wystawach, gdzie kłębiły się nieprzerwanie tłumy zaszokowanych ludzi zadających sobie tylko dwa pytania: "Dlaczego nikt o tym jeszcze nie pomyślał?" i "Kiedy będzie można czymś takim jeździć?". Najbardziej jaskrawe przykłady futurystycznych idei obu tych gigantów miały ze sobą sporo wspólnego, przynajmniej pod względem formy (zaoblone pudełko typu van lub minibus) i dążenia do objęcia funkcjami maksimum aspektów rodzinnego i społecznego życia w samochodzie. Minivana Toyoty, noszącego nazwę Pod (ang. kokon, co mówi wiele o charakterze auta), opracowano we współpracy z firmą Sony. Efekt to auto, które "rozwija się" wraz ze swym właścicielem/użytkownikiem, dostosowując się do jego wymagań i przyzwyczajeń, ale ucząc go również nowych zachowań, lepszych z punktu widzenia codziennego funkcjonowania w ruchu ulicznym i społeczności kierowców. Nieco inne podejście do współżycia człowieka z maszyną zaprezentował Nissan, wystawiając minibusik o nazwie Kino. To w zamyśle pojazd dla młodych rodzin, oferujący przestronność wnętrza niemalże salonu (przynajmniej jak na japońskie standardy mieszkaniowe), ale także i jego wyposażenie. Co przy tym niezwykle ciekawe, poszczególne wyrafinowanie wkomponopwane w konstrukcję kabiny elementy funkcji rozrywkowych i użytkowych pojawiają się tylko po ich wywołaniu - póki to nie nastąpi, próżno na przykład szukać zegarów, przełączników czy ekranów telewizyjnych. To dzieło szefa designu studyjnego Nissana, Szwajcara Stéphane'a Schwarza (autora m.in. całej koncepcji nowej Primery), szokuje starannością doboru środków zmierzających do stworzenia w aucie atmosfery przyjazności i praktyczności. Nie ma tu jednocześnie ani śladu skłonności do poświęceń, zmierzających do obniżenia komfortu kosztem użyteczności.O ile jednak Nissan i Toyota dosłownie zarzuciły zwiedzających swymi wizjami, o tyle wszyscy proponowali także mniej wymyślne, za to bardzo atrakcyjne koncepcje. Oczywiście, także Toyota i Nissan. Toyota przedstawiła dwa cudownie piękne prototypy, RSC i FXS. Pierwszy to diabelnie agresywnie wyglądające połączenie auta sportowego (wręcz wyczynowego) z pojazdem terenowym, drugi to sięgający po najlepsze wzorce z lat 60. i 70. (np. Chevrolet Corvette) odkryty samochód sportowy z silnikiem V8. Mazda na swym stoisku zaś ustawiła concept car, przy którym sznureczkiem ustawiali się wszyscy ci, dla których "wszystko już było, ale ładniejsze" - model Secret Hideout (tajna kryjówka). Utrzymany w stylu retro pełnowymiarowy van wygląda niczym 50-letni amerykański dostawczak po tuningowej przeróbce. Także Mitsubishi ujawniło swe poglądy na ujarzmienie przestrzeni w futurystycznej limuzynie Space Liner, gdzie pasażerów otacza subtelny luksus, ograniczający dostęp "wrogiego" świata zewnętrznego, a umożliwiający jednocześnie pełne nad nim panowanie - w miarę motoryzacyjnych i drogowych możliwości, oczywiście.Jednak inni producenci nie pozostawali w tyle. Bo oto wśród japońskich wizjonerów zabłysnął na przykład Mercedes, wystawiając jeden z najoryginalniejszych prototypów. Z wielką pompą dokonał bowiem światowej prezentacji swego własnego concept cara F400 Carving. Pojazdu, który ukazać miał wszystkie techniczne i technologiczne zdolności stuttgarckiego giganta, a jednocześnie był premierą dla pewnych rozwiązań stylistycznych, które wkrótce zobaczymy w drugiej generacji modelu SLK (szczególnie w zakresie przedniego pasa i maski). W największym skrócie rzecz traktując, F400 to auto całkowicie sprawne i jeżdżące, a funkcjonujące wyłącznie w oparciu o techniki "by-wire", począwszy od przepustnicy i układu hamulcowego, na układzie kierowniczym kończąc. W aucie tym - obok wszystkich aktualnych systemów mercedesowskich, jak oparta na hydropneumatyce w pełni elektroniczna kontrola wychylania karoserii ABC czy najnowszej generacji ESP - zastosowano także znany już z poprzedniego prototypu Benza z roku 1997 system "krawędziowania" kołami (Active Tilt Control, aktywna kontrola wychyleń [kół]) - stąd właśnie nazwa Carving. Niczym narciarz na stoku F400 w zakręcie pochyla koła zewnętrzne do wnętrza łuku, co pozwala na przeniesienie o wiele większych sił odśrodkowych (do 30 proc.). Oczywiście, by było to możliwe, konieczne stało się opracowanie specjalnych opon o bieżniku ukośnym z części skrajnie wewnętrznej.Nie wszystko jednak na tym salonie było tak awangardowe. Zarówno Japończycy, jak i wytwórcy z Europy i Stanów Zjednoczonych pokazali auta już wchodzące do produkcji lub mające ujrzeć światowe rynki w ciągu najbliższych kilku-kilkunastu miesięcy. Mazda na przykład pokazała następcę modelu 626, określonego tu jako "Atenza" lub "6", bardzo spokojnie narysowany samochód, startujący od początku we wszystkich trzech wersjach nadwoziowych: sedan, hatchback i kombi. Honda zaprezentowała gotową już do produkcji nową generację modelu CR-V, auto bardzo dojrzałe stylistycznie i ergonomicznie. Natomiast BMW pochwaliło się 12-cylindrową wersją nowej "siódemki". Tu zupełnie nowy wymiar zyskało stwierdzenie "pełno pod maską" - po podniesieniu pokrywy silnika można było już tylko sapać z zachwytu, ale dostrzec dało się tylko po prostu całkowite wypełnienie komory silnikowej. Zgodnie z ogólnymi, proekologicznymi trendami na salonie w Tokio także seria 7 w nowym nadwoziu została tu pokazana w wydaniu superczystym, a mianowicie zasilanym wodorem. Jednakże bawarski producent czymś zupełnie innym podbił japońskich gospodarzy. Właśnie w Tokio odbyła się światowa premiera Mini w wersji Cooper S, auta wielokrotnie już opisywanego, a nawet testowanego przez starannie wyselekcjonowanych dziennikarzy, ale oficjalnie wciąż nie istniejącego. 163-konny samochód w niebywale atrakcyjnym "opakowaniu" powitano tu entuzjastycznie. Był to bardzo piękny ukłon BMW wobec Japończyków, gdzie kultowe brytyjskie "diabelskie pudełko" znalazło w ciągu ponad 40 lat produkcji najwięcej nabywców na świecie. Także Volkswagen postanowił wybrać Tokio na miejsce oficjalnej zapowiedzi produkcji swego supersportowca W12, który znamy już od co najmniej dwóch lat jako prototyp. Teraz auto nie tylko zaplanowano do wytwarzania, ale po cichu wykonano nim pod auspicjami FIA wyjątkowo trudny test - jazdę 24-godzinną. W czasie tej wyjątkowo nieprzyjemnej dla auta próby W12 uzyskał przeciętną prędkość minimalną 291 km/h (na trasie 5000 km) i maksymalną 311 km/h (na trasie 6 godzin, 100 km i 1000 mil), a wystąpiły tylko dwie awarie (napęd rozrządu i wibracje silnika) oraz problem z oponami (Pirelli P Zero Rosso zmieniono na Dunlopy). Niewątpliwie jednak gwiazdami salonu były dwa modele ze stajni Nissana: następca legendarnego sportowego Z i ultranowoczesne kolejne wcielenie samochodu, który kiedyś w jednym dniu stworzył wizerunek tej firmy jako producenta prawdziwych muscle-cars: GTR. Model Z, a dokładnie "Fairlady Z", to wspaniale dostosowany do najnowszych trendów stylistycznych sportowy samochód, który jest właściwie jeszcze prototypem, ale już miały miejsce pierwsze jazdy testowe, znany jest też moment jego oficjalnego wejścia na rynek: marzec lub kwiecień przyszłego roku dla Japonii i USA, rok potem w Europie. Natomiast GTR prezentowano jako concept car, ale... Ale nie do końca. Bo w warunkach piekielnie ostrej konkurencji i walki o klientów na całym świecie Nissana GTR zaprezentowano w Tokio z kierownicą po lewej stronie, co jest dla potencjalnych nabywców poza Krajem Kwitnącej Wiśni wyraźnym sygnałem: auto jest rzeczywiście gotowe do produkcji i właściwie producent czeka tylko na pierwsze głosy oceniające projekt. A ocena może być tylko jedna: natychmiast zaczinjcie go sprzedawać!Skoro już przy sprzedawaniu jesteśmy - nie do końca jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego japońscy producenci oferują w Europie samochody małe lub średnie, o bardzo dobrej konstrukcji i wielkiej niezawodności, ale bardzo mało atrakcyjne na tle innych ich wyrobów sprzedawanych na rynkach własnym i amerykańskim. Wielkie, luksusowe pojazdy o co najmniej sześciocylindrowych silnikach i wspaniałych osiągach - po prostu prawdziwe samochody. Co ciekawe, właśnie takie modele najczęściej widuje się na ulicach Tokio - aby dostrzec w tłumie 5,5-metrowych superlimuzyn choć jeden samochodzik klasy mini lub B, trzeba długo stać i obserwować ruch.Niewykluczone jednak, że wkrótce i to się zmieni, także zresztą za sprawą Nissana. Bo w Tokio obejrzeć można było model o nazwie mm, który ma stanowić właściwie ostateczną wersję, identyczną ze sprzedażną, następcy Micry. Autko bardzo podobne do prezentowanego we Frankfurcie mm.e, ale o wiele dojrzalsze, o wspaniale dopracowanym wnętrzu i już 5-drzwiowym nadwoziu.Maciej Pertyński

Autor Robert Rybicki
Robert Rybicki
Powiązane tematy: