Samochód jechał wolniej, około 150 km na godzinę - wynika z ekspertyzy, do której dotarł Dziennik. Lecz to i tak trzy razy szybciej niż dozwolona prędkość.

Sportowe Ferrari 360 Modena rozbiło się 27 lutego, uderzając w betonowy słup wiaduktu. Roztrzaskane na części auto spłonęło, jadący nim dziennikarz "Super Expresu" Jarosław Zabiega zginął, a ciężko ranny Zientarski długo był w śpiączce i do dziś jest w stanie, który nie pozwala na przesłuchanie go przez prokuraturę.

Po wypadku media obiegła sensacyjna wiadomość, że auto pędziło po warszawskich ulicach z prędkością 300 km/godz. Ekspertyza, którą dostała w ciągu ostatnich dni prokuratura, mówi jednak co innego - Ferrari jechało z prędkością 140 - 150 km/godz., a tuż przez zderzeniem kierowca wyhamował i uderzył w słup z prędkością 70 - 100 km/godz. Samochód uległ jednak kompletnemu zniszczeniu, rozerwał się na kilka fragmentów, a szczątki maszyny zaczęły płonąć.

- Zderzenie z betonową przeszkodą to ekstremalna sytuacja. Kiedy zderzają się dwa samochody, odbijają się od siebie, obracają, przesuwają - to pochłania energię kinetyczną. Kiedy przeszkoda jest z betonu, całą siłę zderzenia bierze na siebie auto, w czasie 3-4 dziesiątych części sekundy wyhamowuje do zera - powiedział Walenty Dudziak ze Stowarzyszenia Rzeczoznawców Techniki Samochodowej.

Ekspertyza sporządzona dla prokuratury opisuje okoliczności wypadku. Auto najechało na poprzeczną muldę w miejscu, gdzie prędkość jest ograniczona do 50 km/godz. Straciło przyczepność i wyskoczyło z trasy. Eksperci wyraźnie zaznaczają, że gdyby samochód jechał z przepisową prędkością 50 km/godz., wypadku by nie było.

Nie stwierdzili natomiast jednoznacznie, kto prowadził, a więc kto ponosi odpowiedzialność karną za kraksę. Według ekspertyzy układ ciał po wypadku wskazuje, że za kierownicą był Zientarski, nie jest jednak wykluczone, że ciała ułożyły się dopiero po uderzeniu.

- Będziemy musieli teraz na nowo przeanalizować zeznania świadków - mówi Katarzyna Dobrzańska, szefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów.

Kwestia, kto prowadził Ferrari ma kluczowe znaczenie procesowe. Na razie są to jedynie domniemania, że prowadził Maciej, a nie Jarek. Co prawda jeden ze świadków potwierdza, że widział za kierownicą Zientarskiego, ale prokuratura będzie musiała to udowodnić...

Źródło: Daniel Walczak (Dziennik.pl)

Na ten temat: