Ale parę samochodów nadal stoi karetce na drodze. W jednym starszy pan rozgląda się niezdarnie i nadal nie widzi błyskającego niebieskimi lampami Sprintera, opartego niemal o tylny zderzak jego samochodu. Zatrzymał się oczywiście na lewym pasie. Może był kiedyś agentem tajnych służb i wydaje mu się, że należą mu się przywileje? Kierowca karetki, w której być może umiera dorosły człowiek, może dziecko, z rozpaczą szuka alternatywnej drogi przez samochodowy labirynt. Ktoś trąbi na emeryta, ten wreszcie zauważa karetkę i "żabką" (stara szkoła, nie umie używać wszystkich przełożeń w skrzyni biegów i nadrabia ślizgającym się sprzęgłem) wjeżdża na krawężnik. Uff.

Sprinter zmienia ton syreny i przesuwa się o kilka metrów. Przed nim samochód, który kiedyś wyjechał z fabryki w Wolfsburgu jako Golf. Teraz składa się ze szpachli, neonowych lampek i spoilera, który zapewne świetnie dociska go do drogi powyżej 300 km/h. Kierowca nie siedzi w nim, tylko leży, i na dodatek jest w charakterystyczny sposób pochylony ku osi podłużnej samochodu - pewnie, biedaczek, nie odkrył jeszcze regulacji balansu w radioodtwarzaczu i szuka w ten sposób idealnej stereofonii. Dudnienie basu słyszę w swoim samochodzie, odnoszę nawet złudzenie, że słyszę trzask pękającej szpachli poliestrowej. Ani drgnie, nie słyszy karetki i ze swojej leżącej pozycji (która, być może, ukrywa nikczemny wzrost) jej nie widzi. Mijają sekundy.

Kierowca stojącego obok auta opiera się o włącznik klaksonu, po czym uchyla szybę i wysyła w stronę melomana wiązankę soczystej, ojczystej mowy. Pomaga. Były Golf zjeżdża na bok, wlokąc po asfalcie końcówkę układu wydechowego, o średnicy większej niż komin Queen Mary. Karetka przejeżdża przez korek. Łapię się na tym, że dłonie mi drżą z wściekłości. Jeżeli ktoś jest na tyle ślepy i głuchy, by w ruchu drogowym nie dostrzec z takiej odległości karetki na sygnale, to przecież nie powinien w ogóle mieć prawa jazdy, nieprawdaż?

Tym, którzy nie przepuszczają pojazdów ratowniczych, ścigają się z nimi, albo zajeżdżają im z premedytacją drogę, życzę, by wtedy, gdy któremuś z nich zdarzy się wypadek, i zawodowcy będą go ratować, nie spotkał na swojej drodze ani jednego takiego matoła jak on sam. W przeciwnym razie jest bez szans. Choć... z punktu widzenia teorii Darwina to może byłoby lepiej.