Pierwszy odcinek programu The Grand Tour zatytułowany „The Holy Trinity” („Trójca Święta”) rozpoczyna się w deszczowym Londynie. Wyraźnie zbity z tropu Clarkson jedzie taksówką na lotnisko, w tle słychać wiadomości radiowe, których on jest bohaterem – w złym tego słowa znaczeniu. Stolica Anglii wydaje się opłakiwać jego rozstanie z BBC i programem Top Gear.

The Grand Tour
The Grand Tour

Jeremy wsiada do samolotu. Kierunek: Los Angeles. Wylądowawszy na amerykańskiej ziemi  rozgląda się za strefą wypożyczalni aut, następnie widzimy go ciągnącego nogę za nogą w ciemnym zaułku garażu podziemnego. Po czym wsiada do... Nie, nie jest to nudny, bezpłciowy wypożyczalniowóz. Jeremy wsiada do czegoś, czego by się nikt nie spodziewał. Nie ma szans, żebyście zgadli. I jeżeli chcecie zostać zaskoczeni, nie czytajcie dalej!

UWAGA – SPOILER ALERT!

Jeremy wsiada do niebieskiego Fiskera-Galpina Rocket. Nic wam to nie mówi? To super rzadki, przebudowany Ford Mustang z 725-konnym silnikiem i nadwoziem „uszytym” na miarę. Przepiękna bestia z duszą  – żaden inny samochód nie pasowałby tak dobrze do nowego rozdziału kariery Clarksona, jak ten.

Przebitka na napis „Rocket” – wiadomo, będzie ogień! Rozlega się ryk „V8-ki”, na twarzy Jeremy'ego nareszcie pojawia się uśmiech, a my, jako widzowie możemy tylko pokiwać głową z aprobatą. Jest dobrze! A minęło dopiero 90 sekund programu i Clarkson nie powiedział jeszcze ani słowa.

The Grand Tour
The Grand Tour

Ale już czuję ją, tę ulgę, że najlepszy program motoryzacyjny na świecie żyje, ma się świetnie i co najważniejsze – jest robiony w starym składzie. Po pierwszych kilku taktach piosenki „I Can See Clearly Now” i kilometrach po amerykańskich drogach do Jeremy'ego dołączają Hammond i May – każdy w innym Mustangu. Najpóźniej to jest ten moment, kiedy fanatyczni wyznawcy Jeremy'ego, Richarda i Jamesa uronią łezkę.

Biało-czerwono-niebieski konwój gna wspaniałymi drogami, przez pustkowia – stereotypowy obrazek roadtripu w USA, ale w ten sposób prowadzący podkreślają swoją wolność, której najwyraźniej im w BBC brakowało.

Finał tej pełnej symboliki czołówki następuje w momencie gdy Clarkson, Hammond i May wjeżdżają w chmarę niezwykłych aut – hot rodów, sportowych egzotyków, pickupów, motocykli crossowych, pustynnych buggy. Zdążyłem zidentyfikować Jeepa FC 150, Lamborghini Aventadora SV, Alfę Romeo 4C (Clarkson by nie odpuścił), Porsche 911 Magnusa Walkera... Samo najlepsze żelazo.

The Grand Tour
The Grand Tour

Ta kawalkada dojeżdża do wiwatującego tłumu ludzi, którzy bawią się na pustkowiu na festiwalu „Burning van” – to oczywiście odniesienie do modnego festiwalu Burning Man w USA, czyli celebracji koczowniczego trybu życia i wolnego tworzenia sztuk. Na scenie „The Burning Van”: zespół The Hothouse Flowers. Są smoki ziejące ogniem, odrzutowce zespołu Breitling Jet Team rozpylające dym na niebie, wiwatujący tłum fanów. Chłopaki wskakują na scenę i WRESZCIE Jeremy zabiera głos.

I od razu robi sobie jaja z Jamesa Maya – przywołuje wszystkie jego potknięcia karierowe, zwolnienia z kolejnych redakcji... Jest tak pięknie jak dawniej. Panowie czynią honory, aż w końcu Jeremy postanawia wyjaśnić, co najbardziej ceni sobie w tym, że ma program jest nadawany w internecie: nareszcie może bez konsekwencji... „zrobić dobrze” koniowi!

Na szczęście montażysta zostawił nam chwilę by z zażenowania zamknąć oczy, ale warto je szybko znowu otworzyć: bo co następuje jest kapitalnie zmontowaną zajawką całego sezonu „The Grand Tour”. Widzimy wszystkie auta, które chcieliśmy od ponad roku zobaczyć w rękach tych Trzech Wariatów. Widzimy nowe samoróby, plenery nie z tej ziemi i ujęcia o jakich Hollywood może pomarzyć. No dobra, tu mnie trochę poniosło. Ale możecie mi wierzyć: Zero litości dla fur, maksimum szacunku dla widza!

The Grand Tour
The Grand Tour

Dawne studio chłopaki zamienili na supernamiot, z którym cała ekipa filmowa podróżuje po świecie. Dzięki temu widownia pochodzi za każdym razem z innego kraju, a cały program jest mniej hermetycznie brytyjski, a nieco bardziej kosmopolityczny. Co oczywiście nie znaczy, że zabraknie starej, dobrej niepoprawności politycznej i brytyjskiego humoru!

Pierwszy test pierwszego odcinka pierwszego sezonu „The Grand Tour” – to chyba oczywiste: porównanie McLarena P1 z Porsche 918 Spyderem i Ferrari LaFerrari. Świętej trójcy wśród hiperaut. Który wygrywa? Tego nie zdradzę, ale jest dużo dymu spod palonych opon i dużo złośliwości typowej dla Clarksona, Hammonda i Maya.

Werdykt:

Chłopaki zasileni grubą gotówką Amazona idą pełną bombą, a nawet pełniejszą niż dawniej. To trzeba zobaczyć. To jest Top Gear. Top Gear 3.0. Tylko że nazywa się „The Grand Tour”. Łączę wyrazy głębokiego współczucia dla BBC.

Jak oglądać?

The Grand Tour
The Grand Tour

Musicie mieć konto na Amazonie, kartę kredytową i subskrypcję usługi Prime. Pierwsze 30 dni jest za darmo, potem – 11 dolców za miesiąc. Szkopuł w tym, że póki co dopuszczone są tylko konta zarejestrowane w kilku wybranych krajach. W Polsce Amazon Prime ma oficjalnie ruszyć w grudniu. Cierpliwości!

PS: Jeżeli liczycie, że w internecie pojawią się „piraty” i inne torrenty, to kij wam w oko! Po pierwsze – nie pojawią się, bo Amazon to firma z internetów i na pewno znajdzie sposób na cwaniaczków udostępniających The Grand Tour na nielegalu. A po drugie – skończyło się finansowanie z budżetu BBC, nie ma reklam! Jeżeli widzowie na całym świecie nie będą się zrzucać na program płacąc abonament Amazon Prime tylko kombinowali za darmola na krzywy ryj, to NIE BĘDZIE PROGRAMU. Proste? I żeby było jasne: Amazon nic mi nie zapłacił za ten tekst, a odcinek obejrzałem przez swoje prywatne konto na tym serwisie.