A wszystko dzięki temu, że amerykańska Federalna Administracja Lotnicza (FAA - Federal Aviation Administration) zezwoliła na zwiększenie masy startowej tego "autolotu". Chociaż Transition należy do kategorii samolotów lekkich LSA (Light Sport Aircraft), może ważyć 650 kg. To pozwoliło producentowi na zamontowanie wymaganych dla samochodów zabezpieczeń - stref zgniotu czy poduszek powietrznych. Sama klatka bezpieczeństwa ma zabezpieczać zarówno na drodze jak i w powietrzu.
Choć Transition porusza się po drodze, to do jego pilotowania w Ameryce wymagany jest certyfikat Sport Pilot Certificate. Na pocieszenie można dodać, że ten można uzyskać znacznie szybciej i taniej niż licencję pilota turystycznego. Ponadto dzięki możliwości poruszania się po drodze maszyna obniża koszty i problemy związane z transportem na lotnisko, a jednocześnie zwiększa bezpieczeństwo. Jeżeli widzimy, że warunki pogodowe nie pozwalają na przelot, zawsze można wybrać się w podróż korzystając z dróg. Co więcej, Transition mieści się w standardowym garażu i nie potrzebuje hangaru.
Latający samochód bez problemu zmieści się niemal na każdej drodze. Jego długość wynosi 5,7 m, szerokość 2,0 m, a wysokość wraz ze sterami kierunku 2,2 m. Rozpiętość skrzydeł to 8,4 m. Skrzydła składane są elektromechanicznie, a całość operacji według producenta zajmuje ok. 30 s.
Do napędu pojazdu służy 100-konny silnik Rotax, który zadowala się zwykłą benzyną. Napęd przenoszony jest na przednią oś lub na umieszczone z tyłu śmigło pchające. Na drodze Transition rozpędza się do ok. 105 km/h. Jeśli wybierzemy drogę powietrzną, to przy prędkości 185 km/h zdołamy przelecieć ponad 720 km. W podróż można się wybrać maksymalnie w dwie osoby. Bagażnik zmieści np. narty, kije golfowe czy wędki. Największą wadą Transition jest cena. 194 tys. dolarów to dość dużo, ale czy nie warto wydać takiej kwoty, by móc z góry popatrzeć na stojące w korkach samochody?
MK