Czy oplatanie Polski wielką siecią fotoradarów, wysyłanie na drogi tajnych samochodów z radarami ma coś wspólnego z działaniem na rzecz poprawy bezpieczeństwa? Czy chodzi jedynie o wlepianie jak największej liczby mandatów?

Działania Generalnej Inspekcji Transportu Drogowego nie mają nic wspólnego z dbaniem o bezpieczeństwo na polskich drogach. Służba ta przekształciła się w formację, której celem jest po prostu łupienie po kieszeniach jak największej liczby kierowców. GITD na polecenie rządu przekształcił się w służbę fiskalną, która ma załatać budżetową dziurę ministra finansów.

A tercet premier Donald Tusk, minister Sławomir Nowak, generał Tomasz Połeć rozpoczął łupienie polskich kierowców, rozkręcając fotograficzny przemysł na wielką skalę, bo inaczej sieci fotoradarów nazwać nie można. Stworzyli największy państwowy zakład fotograficzny, który ma ponad 500 filii rozsianych po różnych drogach w Polsce. Fotoradarów nie stawia się wcale tam, gdzie chodzi o poprawę bezpieczeństwa, ale tam, gdzie można złapać jak najwięcej kierowców i wlepić jak najwięcej mandatów.

Najwyższa Izba Kontroli postanowiła przyjrzeć się tej sieci, bo ma podobne wątpliwości.

Dokładnie tak jest: fotoradary stają tam, gdzie najłatwiej przyłapać kierowców. To, co robi państwowa służba, zostało twórczo i na masową skalę rozwinięte przez gminy. Przecież wiele gmin z fotoradarów uczyniło główne źródło finansowania budżetów! Samorządowcy widzą rządowe przyzwolenie na takie zarabianie. I przy pomocy straży miejskich napełniają budżety gmin. Fotoradary stawiają w przysłowiowych krzakach, a nie w miejscach wynikających z audytu bezpieczeństwa drogowego, w miejscach niebezpiecznych! Tam dalej jest niebezpiecznie, ale przemysł łupienia kieszeni się kręci. Dlatego dobrze, że NIK się tym zajęła.

Najnowsza propozycja resortu transportu sprowadza się do tego, że jeśli kierowca zapłaci mandat, nie dostanie punktów karnych.

Zobaczymy, jaki kształt ostatecznie będzie miała ta propozycja ministra Nowaka mająca rozwiązać kwestię identyfikacji kierowcy, użytkownika samochodu. Na razie to jakaś proteza, która istotnie sprowadza się do tego, że kierowca, który zapłaci i nie będzie dochodził kwestii faktycznego użytkownika auta i udowadniał, że to nie on prowadził - nie dostanie punktów karnych.

Tak, bo chodzi tutaj o kwestię ochrony danych osobowych. Sieć fotoradarów to jest ogromne narzędzie zbierania danych o obywatelach i wiedzy, co i gdzie robią. Zadam najbardziej elementarne pytanie: czy inspektorzy drogowi z bazą fotografii obywateli nie staną się de facto jakąś quasi służbą specjalną?

Nie ma gwarancji, że rejestrowane będą tylko wykroczenia drogowe, ale to, co robi i gdzie się ktoś przemieszcza. To ogromna wiedza i nie mam pewności, czy nie będzie wykorzystana przeciwko konkretnym osobom, nawet do walki politycznej.

źródło: Fakt.pl