Niewielkie krajowe złoża ropy naftowej powodują, iż koncerny muszą szukać surowca za granicami - polskie skatalogowane zasoby zaspokoiłyby bowiem jedynie roczne potrzeby naszych rafinerii. Pierwszy krok w stronę pozyskania dostępu do złóż zrobił już Lotos. Plany Orlenu wciąż są mało konkretne.

Lotos obecny jest na Bałtyku i norweskim szelfie kontynentalnym. Złożył też w październiku i listopadzie w sumie dziesięć ofert na nowe koncesje na Morzu Norweskim i Barentsa. Dysponuje ponadto 20-proc. udziałem w polu Yme.

Docelowo w latach 2010-2012 wydobycie własne Grupy Lotos (GL) sięgnąć ma 1 mln ton. W strukturze przerobu spółki to jednak kropla, tym bardziej że GL nie przewiduje w przyszłym roku nowych projektów wydobywczych wymagających zewnętrznego finansowania. Mimo to realizowana strategia ma pozwolić koncernowi do 2015 roku na zwiększenie do 20 proc. udziału własnej ropy w przerobie.

Niewiele w porównaniu z Lotosem w kierunku upstreamu zrobił Orlen. Prezes PKN nie wyklucza jednak przejmowania spółek wydobywczych. Jego zdaniem jeśli pojawią się atrakcyjne oferty, koncern będzie inwestować. Zapowiada także, że segmentu upstreamu nie ominie cięcie potencjalnych wydatków inwestycyjnych.

Tańszych złóż też nie brakuje. Ich zakup wiąże się jednak z ryzykiem związanym z sytuacją polityczną w tych krajach, jak i z ryzykiem geologicznym.

Inwestycje w upstream są istotne nie tylko z punktu widzenia budowania wartości koncernów, ale również bezpieczeństwa energetycznego. Obecnie polski rynek naftowy uzależniony jest od dostaw ropy naftowej z Rosji. Generalnie rodzime wydobycie, stanowi zaledwie 2 proc. przerobu polskich rafinerii. W razie problemów z importem ropy wystarczyłoby jedynie na siedem dni rafinacji.

Więcej w Gazecie Prawnej