Błogosławieństwo i przekleństwo zarazem.
Inne modele musiały się z nim zawsze mierzyć. Wzorzec aut sportowych od ponad 3 dziesięcioleci. A teraz to: Panamera – sportowa limuzyna z silnikiem z przodu i tylną klapą. Nie wyciągnięte 911, lecz początek nowej ery. Pomysły rodzinnego Porsche pojawiały się wcześniej: 4-drzwiowe prototypy 911 (1967 r.), 928 (1986 r.) czy 989 (1993 r.). Żaden nie doczekał się produkcji seryjnej.
Teraz będzie inaczej.
Od września z taśm fabryki w Lipsku zjeżdżać ma 20 tys. Panamer rocznie, które muszą znaleźć nabywców – w 80 proc. takich, którzy nie są użytkownikami Porsche, ale także tych, którzy „z powodu nacisków społecznych chcą zmienić segment”. W wolnej interpretacji oznacza to kierowców, którym nie wypada już jeździć super-SUV-ami – pomiędzy nimi znajdą się zapewne dotychczasowi właściciele Cayenne’ów.
„Nasi konkurenci to Mercedes klasy S, BMW 7 i Audi A8, ale także Aston Martin Rapide i Maserati Quattroporte” – mówi Mauer o swoim najmłodszym dziecku, które w kolorze Yachting Blue z jasnobeżowym, prawie białym wnętrzem i na 20-calowych kołach z oponami 295 prezentuje się doskonale. Sylwetka w stylu coupé, zaokrąglona linia dachu, charakterystyczne błotniki wystające ponad długą, zmysłowo sklepioną maskę – „tam gdzie bije serce auta”. Mauer zwraca jeszcze uwagę na „lopezowski tyłeczek” Panamery, przy projektowaniu którego dał się uwieść zbytkownym kształtom Jaguara E-Type 2+2.
Piękna maszyna czy tylko zniekształcone 911? Panamera nie musi się podobać, nie trzeba uważać jej za elegancką – trudno jednak oprzeć się fascynacji nią, zwłaszcza gdy zostanie wprawiona w ruch. Tak, ona musi jechać, wtedy staje się dynamiką w czystej postaci. Po prostu Porsche.
Pod względem właściwości jezdnych ma być zbliżona do 911. Trudno uwierzyć – przy rozstawie osi znacznie większym niż cały Smart. Ale kierowca siedzi tu prawie w połowie długości auta i o dobre kilka centymetrów niżej niż w tradycyjnej limuzynie.
Wewnątrz staje się jasne, że na wiele rzeczy musiało się tu znaleźć miejsce, tylko nie na kompromisy. Cztery osobne fotele, wszystkie sportowo wyprofilowane, typowy kokpit Porsche z obrotomierzem pośrodku i stacyjką po lewej. Szeroka konsola środkowa przypomina Carrerę GT. I nie ma tu żadnego centralnego systemu obsługi w stylu iDrive’u, lecz imponująca kolekcja przycisków – 20, a może więcej. „To filozofia Porsche: każda funkcja musi być wybierana bezpośrednio” – tłumaczy Mauer. Niezły jest zwłaszcza przycisk sterujący brzmieniem silnika!
A w tylnym rzędzie? Osobliwe uczucie siedzieć z tyłu Porsche i nie metr ponad ziemią, jak w Cayennie, tylko nisko w fotelu, dziwiąc się ilości miejsca. Prawie bez szans, żeby otrzeć kolanami o przedni fotel. Do tego dużo przestrzeni nad głową. „Wytyczną było, żeby szef podróżował wygodnie.” Chodzi o wielkiego bossa Wiedekinga – dobre 1,85 m wzrostu, słuszna postura.
Od telewizora po elektrycznie regulowane fotele – z tyłu dostępne są wszelkie gadżety, które oferuje konkurencja.
Do tego składane oparcia, żeby powiększyć bagażnik z niezłych 445 l (4 walizki ustawione obok siebie) do pokaźnych 1250 l. W tej konkurencji Panamera pozostaje solistką wśród luksusowych limuzyn. I jest najszybsza – Turbo jedzie ponad 300 km/h. Bazowa wersja V6 (od 2010 r.) ma być znacznie tańsza od Mercedesa klasy S.
Pozostaje pytanie: czy stateczni szefowie firm w 3-częściowych garniturach będą chcieli znów przebrać się w sportowe marynarki? Przekonamy się po 12 września.
Podsumowanie
Wielu ortodoksyjnych fanów samochodów sportowych będzie sobie zadawało pytanie: czy Panamera to jeszcze Porsche? Jasne, że tak. Producent z Zuffenhausen o wiele więcej ryzykował kilka lat temu, wprowadzając na rynek Cayenne’a – nosorożca, przy którym Panamera wydaje się smukła i lekka jak gazela. Porsche nie boi się przełamywania stereotypów, czego dowód dało ostatnio, oferując w swoim SUV-ie diesla (choć jeszcze niedawno inżynierowie firmy zarzekali się, że to się nigdy nie stanie). A do klasy luksusowych limuzyn made in Germany Panamera wniesie ożywczy powiew jako prawdziwie sportowa alternatywa. I zapewne odniesie sukces, bo boss Wendelin Wiedeking wie, jak prowadzić interesy. Trzymam kciuki!