Na trasie z Iquique do Antofagasty bohaterską postawą wykazał się motocyklista Orlen Teamu Jakub Przygoński. Oddał swoje części zamienne i klucze Chilijczykowi Francisco Lopezowi. Dużo ryzykował, ale dojechał do mety na dobrym 11. miejscu. Wcześniej zatrzymał się jeszcze przy Słowaku Ivanie Jakesie, który miał upadek. Polski zawodnik zasługuje na duże brawa, bo pokazał, że nie tylko ściganie się liczy, ale przede wszystkim pomoc potrzebującemu.

- Na piątym kilometrze wywrócił się jadący przede mną Słovak Jakes - opowiada nam Przygoński. - Zatrzymałem się przy nim, pomogłem mu podnieść motocykl. Mówił, że jest wszystko w porządku i bym jechał, więc to zrobiłem. Na 500. kilometrze dogoniłem Lopeza, który zerwał łańcuch. Błagalnym wzrokiem prosił mnie o pomoc, więc zatrzymałem się, wyciągnąłem ze swojego motocykla części i zostawiłem mu.

Przygoński jedzie świetnie. Z każdym dniem awansuje w klasyfikacji generalnej i jest już 13. Ale nie ukrywa, że zawody są bardzo trudne.

- Tutaj trasa jest dla wariatów - dodaje motocyklista Orlen Teamu. - Pot zalewa oczy, nic nie widać. Można przelecieć przez kierownicę. To najgorsze upadki. Kilka afer, gdy przeleciałbym przez przód, miałem w tych zawodach. Wówczas mówię sobie w myślach: "powinieneś zwolnić". Czuję strach, ale to jest pozytywne, bo gdybym nie czuł, nie dojechałbym do mety.

Trudy rajdu odczuwa też Krzysztof Hołowczyc. Dzisiaj dotarł do mety jako ósmy i w klasyfikacji generalnej jest szósty.

- To straszne katusze dla kręgosłupa - opowiada "Hołek". - Cały czas góra-dół. Jedziemy po jakichś ciekach wodnych i czekamy, czy wybije tył do przodu. Wolałbym trasy, na których liczą się umiejętności, a nie, czy ktoś jest odważny. Czytaj, że jest po prostu świrem. Po każdym uderzeniu czuję, że jestem blisko końca. Ale jakoś dojeżdżam do mety, a tam czeka mnie masaż. Danny układa kości, bo one podczas jazdy na różne strony przestawiają się, ustawia mięśnie, naciąga co trzeba i znów wszystko działa - śmieje się Hołowczyc.

Również Jacek Czachor, motocyklista Orlen Teamu, korzysta z masażu. Jego ręce masuje Zbigniew Radzikowski, który jest również mechanikiem w zespole.

- Od bólu rąk jeszcze bardziej czuję prawy bok, bo się na niego przewróciłem - przyznaje Czachor. A Przygoński dodaje: - Gdy wchodzę do namiotu, to ciężko mi się położyć. Boli wszystko: dłonie od ściskania kierownicy, nadgarstki od podskakiwania na kamieniach, kolana od wysiłku. Nawet opuszki palców i paznokcie mnie bolą. Do tego ciężko zasnąć, bo jest strasznie głośno. Nie mogę spać. A czwarta rano, kiedy trzeba wstać, to dla mnie najgorsza godzina. Wówczas nie mam ochoty wsiadać na motocykl. Jest zimno, ciemno. Ale tylko ten moment jest zły. Gdy ruszam, zapominam o bólu. Jest tylko adrenalina.

Podobne odczucia ma Rafał Sonik, który jest w czołówce zawodników ścigających się na quadach. Dziś był trzeci i w klasyfikacji generalnej plasuje się na 5. miejscu. Podobnie jak motocykliści i kierowcy samochodów z utęsknieniem czeka sobotę. Jutro w rajdzie jest dzień przerwy.

Ryszard Opiatowski - Antofagasta (Chile)