Mój instruktor jest bardzo szarmancki, bardzo francuski i... bardzo szybki (Pierre był kiedyś kierowcą F1, dwukrotnie zajął drugie miejsce w wyścigu Le Mans). "Tak, dokładnie" – odpowiadam grzecznie i próbuję dodać do tego zblazowany uśmiech milionera. Mam grać klienta, który zapłacił właśnie 6 tys. euro, by móc nauczyć się okiełznać 1001 koni. "Feeling the road" – tak nazywa się kurs, a ja jestem królikiem doświadczalnym. Samochód nauki jazdy to czarny Veyron o wartości 1,1 mln euro (bez VAT-u!). "Poczuj bicie serca!" pasowałoby o wiele bardziej.Do "setki" w 2,5 sekundy, maksymalnie 408 km/h!Pierre-Henri pokrótce objaśnia mi najważniejsze rzeczy: dwusprzęgłowa przekładnia DSG z 7 biegami, ceramiczno--karbonowe hamulce, które mają zatrzymać auto z "setki" w 2,3 s, napęd na obie osie i 16-cylindrowy, doładowany silnik, który w 2,5 s znów rozpędzi Veyrona do 100 km/h itd. Jako właściciel Bugatti powinienem to właściwie wiedzieć, ale z pewnością są i tacy, którzy postawili auto w garażu, nie czytając tego, co wydrukowano w instrukcji małymi literami."Kluczyk topspeed dziś pozostanie w kieszeni" – mówi Pierre-Henri. Tylko za jego pomocą w 55,6 s Veyron osiąga 408,46 km/h – przy podniesionym spoilerze, zmniejszonym prześwicie i oczywiście na prostej. Nasz testowy odcinek wokół alzackiego Molsheim ma za mało prostych, za dużo fotoradarów. A tor "Anneau du Rhin" (późniejszy punkt programu) także nie daje możliwości wykorzystania pełnej mocy. "Nie będzie tak źle" – mówię do siebie i, jak mi kazano, siadam na miejscu pasażera. "Nie oferujemy tu żadnego treningu z dużymi prędkościami, bo Veyron tego nie wymaga" – objaśnia mój instruktor. "Chodzi o prawidłową jazdę i poznanie granic tego auta". Ostatecznie mamy tu przecież nie jakiś ekstremalnie trudno prowadzący się pojazd, ale (prawie) zwykłe auto do jazdy na co dzień. No tak...Na suchym, jak po szynach, na mokrym – uwaga!Zatrzymujemy się, Pierre-Henri wciska przycisk Launch Control. "Teraz wrzucamy bieg, lewa noga na hamulec, prawa na gaz, puszczamy hamulec". Bugatti, początkowo ospałe, przyspiesza w sposób, który powoduje odpłynięcie krwi z mózgu. Czas i miejsce stają się pojęciami, które pozostają w surrealistycznej zależności. "Do 200 km/h w 7,3 s, a wszystko odbywa się tak prosto" – mówi mój mistrz. Odpowiadam mu nieco histerycznym śmiechem...10 minut później (zdążyłem się już do woli wyśmiać) siadam za kierownicą. Krążymy po odcinku testowym: pełne przyspieszenie, ostre hamowanie, manewr wymijania, slalom. Wniosek: w normalnych warunkach Veyron zdaje się przeciwstawiać prawom fizyki, ale gdy tylko jest mokro, już 70 km/h wydaje się za dużo. Jeszcze kilka piruetów i Pierre-Henri mnie zmienia. Ten człowiek chyba w ogóle nie ma nerwów. Runda rozgrzewająca, w końcu pełny ogień. Teraz chociaż wiadomo, za co zapłaciliśmy. Cały czas potakuję kierowcy: "Aha, aha". To coś niesamowitego, jak ta tysiąckonna "bestia" je mu z ręki i jak człowiek szybko przyzwyczaja się do wszystkiego, nawet do 1001 koni pod maską. "W zasadzie aż 1050 koni" – mówi Pierre-Henri, gdy wjeżdżamy na jego ulubiony odcinek. "No i jak wypadłem?" "Dobrze" – odpowiada uprzejmie Raphanel. Nie wspomina nic o starym capie z brzuchem i okularach do czytania. Klienci Bugatti będą mu za to na pewno wdzięczni... Fabryka od zupełnie innej strony"Atelier" – tak Bugatti nazywa miejsce produkcji Veyrona. Małe, niewpadające w oczy, z prawdziwymi jelonkami na trawniku przed halą. Bardzo stylowe. W środku trzy boksy, przy każdym ośmiu techników składa auto. Cały proces trwa do 3 tygodni, co 7 dni wyjeżdża 1 do 2 aut. Każdy egzemplarz musi najpierw przejechać 500 km testowej trasy. Karbon, aluminium, stal szlachetna i masa pracy włożona w detale mają uzasadniać cenę. Do tej pory zbudowano 150 sztuk, tyle samo ma jeszcze powstać.
Szkoła jazdy Bugatti
Pogoda do prób na torze była wręcz idealna – sucho,ciepło, słońce schowało się lekko za chmurami. "Gratulacje, więc zdecydował się Pan na Bugatti?" – wita mnie Pierre-Henri Raphanel.