Prototyp supersportowego Lexusa pojawił się już cztery lata temu. Od tego czasu przeszedł face lifting i doczekał się odmiany cabrio, też w wersji prototypowej. Teraz wersja seryjna wyjeżdża na drogi.Dlaczego musieliśmy aż tyle czekać na ten model? Po pierwsze dlatego, że Lexus pracował nad własnym, wzmocnionym plastikiem włóknem węglowym, z którego wykonane jest całe auto. Po drugie, Japończycy chcieli stworzyć prawdziwy, rasowy samochód dający przyjemność z jazdy i spełniający bardzo wysokie wymagania tej firmy co do jakości, a to łatwe nie jest. Po trzecie, Lexus od zera zbudował silnik do tego modelu. Jaki to silnik?
To V10 o pojemności 4,8 l, który wytwarza 580 KM. Motor jest wolnossący i umieszczony z przodu, co w połączeniu z umieszczoną z tyłu skrzynią biegów (6-stopniowa, sekwencyjna o czterech trybach pracy i siedmiu regulowanych prędkościach zmiany biegów) daje niemalże idealny rozdział masy – 48/52. Lexus twierdzi, że przy wadze 1480 kg LF-A jest najlżejszym autem w swojej klasie. Co zaskakujące, LF-A ma elektryczne wspomaganie układu kierowniczego, zupełnie jak w autach miejskich! Japońscy inżynierowie zapewniają jednak, że jest ono tak dobre, jak hydrauliczne, a do tego obniża zużycie paliwa. Jak na prawdziwy supersamochód przystało, LF-A ma napęd na tylne koła. Aha – konstruktorzy nie przewidują w tym modelu napędy hybrydowego. Uff!
Osiągi? Setka pojawia się na cyfrowym, kosmicznie wyglądającym prędkościomierzu już po 3,7 s, a kres możliwości auto osiąga przy 325 km/h. Cena? Prawie 1,6 miliona złotych. Miesięcznie ma powstawać 20 sztuk tego modelu, a całkowita produkcja ma się zamknąć w licznie 500 sztuk. Co ciekawe, Lexus poważnie rozważa produkcję LF-A w jeszcze ostrzejszej, bardziej hardcore’owej wersji.